brakujący etap WTR Wisła Mała – Kraków
no i mam kolejny spontan, wyjazd totalnie nie zaplanowany wyszedł z dnia na dzień, a w zasadzie z wieczora się urodził ;), patrzę na pogodę i widzę, że weekend dość fajny się zapowiada, żoneczka moja nie ma planów ze mną 😉 no to siadam na rowerek i jadę 😉
wybieram kierunek Kraków, brakujący element układanki WTR, Wiślanej Trasy Rowerowej, jadę w kierunku Wisły Małej, gdzie tam wpadam właśnie na WTR i jadę juz śladem do Tyńca, po drodze mnóstwo ciekawych stworków po dożynkach…
jadę i jadę wpadam do miejscowości Grzawa, gdzie znajduje się drewniany kościół na szlaku WTR, podbijam u księdza, i tu jestem bardzo mile zaskoczony, super ksiądz, nie marudził a i nawet prawie kawę zrobił, ale nie skorzystałem bo za dużo czasu by zeszło 😉
kawałek dalej postój na papu…
no i jak przerwa do i foto z faną DBT musiała być, chciało by się tu coś napisać na temat W…Ś, ale daruje sobie, niezłe bagno…
coś na żołądek wpadło i jadę dalej, pogoda dość dopisuje, miałem niezłe niespodzianki w postaci przebiegających kaczek i baranów przez drogę 😉
jadę prawie cały czas wałami, ale odbijam do Zatra pod Energylandie…
jest moc, naprawdę obiekt robi wrażenie…
a tu kolejka do wagoników, boniu Ci ludzie wyglądają jak…a tam przemilczę 😉
wpadam też pod Zamek w Zatorze, ale niestety obklejony jest kartkami że teren prywatny i bleeee bleee bleee
jazda wałem dość fajna, ale bywają też takie miejsca jak to piękny asfalt i naraz szuter, ale da się fajnie przejechać…
jadąc wałem zauważam stadninę koni, od razu robię fotkę i wysyłam do córki, pozdrawiam Cię Kornelko, całuski 😉
kawałek dalej mnie zaczęło suszyć i zrobiłem sobie postój na izotonika, ale tu klops nie mam otwieracza, no i jest problem, ale jakoś go rozwiązałem ;), pedały nie tylko do kręcenia służą 😉
jest też przepis Małysza, po tym kopa dostałem jak mało kiedy 😉
jadę do Tyńca, w pewnym momencie piękny mostek…
za nim asfalt, ale tylko do zakrętu bo za nim to już takie coś
za tą dziurą co powyżej na zdjęciu było widać jest tak ;), stanowczo nie na ten rower 🙂
ale daje radę i wyjeżdżam z lasku, ukazuje mi się budynek Benedyktynów …
wbijam na plac po sztympel
i przy okazji pytam o nocleg na tym terenie bo są, ale o mało mnie z nóg nie zwaliło, doba 170 zeta, pytam a coś taniej do rowerzysty, kobitka myśli że może dać pokój na dole z łazienką na zewnątrz za 80 zeta, no kurde pytam jakaś masakra, buuuaaa…
spadam z tego miejsca czym prędzej bo bym tu zbankrutował 😉 i biorę telefon do ręki, szukam noclegów w Skawinie i znajduję za 45 zeta i jadę tam bo nie ma co czekać, szybka kąpiel, ogarnięcie się i do relacji się zabieram przy izotoniku z faną DBT oczywiście…
nocka przebiegła dość pozytywnie, powiedzmy bo miałem trochę niesmak po małej spinie z właścicielem pokoju, no ale cóż, krótko telefonicznie umawiałem się na daną kwotę a po przyjeździe inna wyższa, no niestety, przetrawiłem to jakoś i rower za to do pokoju spakowałem mimo jego sprzeciwu ;p, i spałem spokojnie, myślałem, że to będzie kolejny nocleg na mojej mapie, ale nie polecam…
poranek dość zimny i mglisty, ale startuję
okazuje się, że nie jestem sam w tej mgle ;), jacyś szosowcy mnie biorą, a powoli nie jechałem, ale pozdrowili to się liczy 😉
jadę i wpadam do wioski Wola Radziszowska, gdzie zatrzymuję się na foto przy drewnianym kościele, gdzieś w okolicy jest jeszcze jakiś zabytkowy skansen czegoś tam, sorrki nie zapamiętałem, o jakaś grota, ale nie znalazłem jej mimo znaków…
więc jadę dalej, wiedziałem, że trasa moja powrotna do łatwych nie będzie należeć, i tak też się stało, ciągle pod górkę i z górki i tak w kółko 😉
mgła nie odpuszcza, ale robi się coraz to cieplej…
heh a to gdzieś przed Wadowicami na posesji prywatnej, nie mogłem przejechać obok tego obojętnie i fota z szatanym musiała być 😉
w końcu po górkach wpadam do Wadowic, gdzie jak to tradycja nakazuje częstuje się kremówką i kawką za brrr kilkanaście złociszy 😉
no i kolejna fotka, może komuś się narażę, ale co mi tam ;), może nie zauważą 😉
Wadowice, dalej Kęty i kierunek Kaniów, trasa jaką wyznaczyłem to trasa w tym rejonie przez, a w zasadzie między stawami, początek jej spoko, więc jadę, dalej nie jade tylko rower prowadzę, no a dalej to już musiałbym mieć maczetę 😉
musiałem się wrócić po 15 minutach prowadzenia roweru i powrót taki sam brrr, ale przygoda była, na szczęście w sakwie miałem browarka i odreagowałem 🙂
dalej kierunek Goczałkowice, gdzie na drodze niezły widok, stary capek z przyczepa a na niej sami zobaczcie, kurde dostałem gęsiej skórki jak jechał obok tych drzew, ledwo co mu to nie spadło…
dalej Pszczyna i Warownia, ale jak to ona nic ciekawego wstęp płatny, co prawda kasa do rozliczenia przy zakupie posiłku, no ale kurde…
warownia na bok i jadę do Pszczyny, tam na rynku ludzi co nie miara, nie dało się powoli jechać, jakieś targi staroci…
mijam szybko i jade na Żubry, a tam obsługa zagania jelonka do zagrody bo pitnął 😉
Pszczyna tak oblegana przez ludzi, że nie wypiłem nawet izotonika tak więc wpadam na pomysła, że jadę do Suszca i wpadam do znajomego barku o pięknej nazwie TRUPEK, tam go zakupuję i robię foto z logo DBT i moim, bo podobno pasja łączy jak to twierdzi MEGA piękny Zarząd W…Ś, najlepszej śląskiej grupy…
z tego miejsca jade już prosto do domku, w Rybncu na Kampusie jeszcze coca dla odmiany i do żoneczki 😉
dla mnie fajna rajza dwudniowa jak na spontan, zaliczony brakujący element układanki WTR i tym samym mam książeczkę do weryfikacji ;), pozdro dla Diobołków dzięki którym fajnie się kręci w samotności, chat zawsze pod ręką, można od głupotach popisać jest MEGA, a nie tak jak w konkurencji W…Ś pasja dzieli a nie łączy 😉