Wiedeń trip
Długo oczekiwany trip nadszedł, ekipa gotowa…
obserwacja warunków pogodowych z wyprzedzeniem, zapowiada się nie za ciekawie co do tego, ale no cóż, ekipa MEGA więc i będzie MEGA 🙂
Niezrażeniu podpatrywaniem pogody wstawiamy się o 6:30 na rybnickim rynku skąd startujemy…
Specjalnie na tą okazję została wykonana flaga połączona IKRA i WRŚ
na wycieczce organizowanej 1-go kwietnia flaga ta już była prezentowana w Czechach w Hradek nad Moravicą 🙂
jedziemyyyyy…
Pogoda taka jak zapowiadali niestety, za oknem śnieg zimno i wietrznie, ale cóż ekipa zebrana i trzeba jechać, teraz pisze trzeba, ale z perspektywy czasu to była DOBRA decyzja, żeby pojechać, a nie zrezygnować z powodu pogody, była moc!!!
oto warunki za oknem 🙂
spotkanie na rynku dla tradycji… Kwiecień plecień, Wielkanoc i jajo w śniegu to jest MOC 🙂
na rynku my ekipa Wien Trip ja, Diablo, Dyzio, Dawid, Marek, Pjoter, Ewelina i Kornelia kurde i Filip bym zapomniał ;), nie zabrakło też Danki, męża od Korneli, żony od Dyzia Kasi i jeśli o kimś zapomniałem to sorrki ;), ale oni tylko nas odprowadzali i płakali za nami 🙂
warunki pogodowe jak widać na fotach są bardzo zachęcające do kręcenia, mamy dziś do przejechania ponad 160 km i pada propozycja dojazdu do Chałupek pociągiem tak żeby zaoszczędzić trochę sił i czasu na dalsze kręcenie w takich warunkach…no więc decyzja jest jedziemy cugiem…trasa do PKP
no i jesteśmy w peronach, idziemy do kasy i czekamy na pociąg, który jak to można było się spodziewać opóźnił się o 40 minut
no ale jedziemy już w ciepłku jak narazie 🙂
nasza Claudia Sifer poprawia nam humorki, w zasadzie nie poprawia bo były zajebiste :), ale uśmiech na twarzach pojawia się gdy pokazuje nam swoje paznokcie…
a tu w przybliżeniu, Ewelina super jesteś wielka pomysł bomba!!! dla nie wtajemniczonych WRŚ to skrót dla Wycieczki Rowerowe Śląsk…
no i Chałupki, luksus długo nie trwał…
czas start zasiadamy nasze rumaki i jedziemy kierunek Bohumin, Ostrava i dalej…po drodze Kornelia nas rozpieszcza swoim zakalcem 🙂 ups sorki nie no pyszny był 🙂 jeszcze bym zjadł 🙂 – poważnie
heh ten co nie je cisteczek, oj Mareczku, Mareczku jak ta fota zobaczy Twoja córa Sylwia to się dowiesz co i jak 😉
no ale dość dobroci i jedziemy dalej, warunki buuuaaa piękne, na zdjęciach wygląda to niemożliwe do jazdy rowerem, ale jak jest szalona ekipa taka jak nasza to nie ma rzeczy niemożliwych!!!! JEST MOC – Pasja łączy a nie dzieli 🙂 WRŚ
Diablo na prowadzeniu…prosto do piekła 😉
a my za nim jak za hmm no właśnie gdzie on nas prowadzi 😉
mały postój w celu przetarcia oczu i okularów 🙂
śnieg, zimno, wiatr, błoto i Dioboł nas do pola na żniwa zabiera, ale jazda 🙂 a Kornelia się cieszy jest MOC
trasa była mega, Pjoter jak się zakopał to ruszyć nie umiał…
mój tir też nie miał lekko, zapadał się w bagnie 😉
bagno się skończyło i rozpoczoł się drugi etap jazdy w mocnym wietrze, ale na szczęście w plecy, naprawdę nieźle wiało…jazda jak na elektryku 🙂 to lubie…
flagi ledwo co się trzymały na masztach…
etap bagien za nami, ale przed nami etap drugi miedzka i mega wzniesienie 🙂 ja tym tirem to ledwo, ledwo 🙂 dobrze że wiało w plecy heh
a Dyzio w swoim nowym obuwiu, które zmieniał co parę kilometrów ;), kupił w Biedronce 🙂
no i nareszcie u góry…
fota z Claudią Shifer bezcenna 😉
a tu Pjoter i samojebka 🙂
jedziemy i zatrzymujemy się po drodze przy nieźle wyglądającym zamku w miejscowości Holesov – tutaj położenie GPS
mocno wieje to Pjoter z flagą WRŚ szaleje 🙂
Kornelia widząc to bierze drugą flagę wykonaną specjalnie na Wiedeń i robi to samo 🙂
no ale dość tego bo czas goni a przed nami jeszcze sporo do przekręcenia i to w górach więc jest co robić, nasza Ewelinka już ma dość, ale nie poddaje się !!! 🙂 dajesz, dajesz Clauda dajesz 😉
a jo już na szczycie moim tirem :), a było co ciągnąć na tyn wjyrh 🙂
docieramy na miejsce noclegowe w miejscowości Bunc trochę spóźnieni bo plan był dotrzeć tam około godziny 19-tej, no ale warunki pogodowe i góry to zweryfikowały, Diablo, Dawid i Marek pędzą przed nami aby zdażyć z rezerwacją, a ja pomykam z kobitami i Filipem na końcu powoli…jadymy na kadencji 🙂
a tak mamy trochę później po ogarnięciu się, fajne domeczki, mamy dwa do dyspozycji…
ogarnięci, rowery w garażu no to czas na piffko więc idziemy do czecha i bierzemy na wynos 🙂
a tu miejsce gdzie było wifi, heh w domku brak zasięgu na dworze 0 stopni, a my na schodach i jak nasza współczesna młodzież wgapieni w ekrany – bezcenne :), przez całą trasę pakiet danych wyłączony w telefonach to jak tu się komórka połączyła z netem to skakała przez pół godziny odczytując zaległości 😉
a tu w domku i mój tir też spi ze mną, nami 😉
Noc przespana w wygodnych warunkach przy piecyku i piwkiem, pobudka godzina 7:00, na dworze zimno jak cholera buaaa
małe porządki przy rowerze po wczorajszym offroad-ie, Dejvid pucuje swojego rumaka, zimno jak cholera a on w majtkach i japonkach, no ale w końcu to mors więc nie powinno dziwić 😉
poniżej znowu na schodach młodzież szuka wifi 🙂 tym razem Diablo i Marek
jak pożądki to i kufelki trzeba ogarnąć z dnia wczorajszego 🙂 heh pięny widoczek 🙂
chłopy ogarniają kufelki, a kobitki zamiatają 😉 naprawdę ekipa nieźle zgrana 😉 no prawie cała :p
heh rower od Eweliny z niezbędnym przyżądem jakim jest otwieracz i maskotką 🙂
jest pięknie…
foto wspólne przed domkami noclegowymi…
początek rajzy zapowiada się obiecująco, znak z pochyleniem 12 procent, fajnie, ale ja Diablo i Ewelina nie mamy już czym bardzo hamować, klocki zdarte na maxa prawie, podczas wczorajszego tripu 🙂
heh radość była a w szczególności u Eweliny, ale nie trwała ona zbyt długo ;), Dyzio też wymiekł, ale idzie szybciej od Eweliny bo ją wyprzedza 😉
a tu znowu z górki, tym razem Pjoter się rozpędza…
gdzieś na dole jeszcze w Czechach robimy małe zakupy w sklepie, a Kornelia melduje się swojemu mężowi co gdzie i kiedy i takie tam bllaaaa 😉
dalej jazda ciekawymi wioskami, rondo jak w Rybniku prawie 😉
jedziemy i jedziemy, ale zatrzymujemy się przed samą granicą Czesko Słowacką w celu skonsumowania czegoś ciepłego i jeszcze za korony, bo 500 m dalej to już grube eurasy :), więc zatrzymujemy się w jakieś knajpie, Dyzio i Pjoter widać że zadowoleni 😉
ja zadowolony i Ewelina chyba też 🙂 piwko dostałem, ale obiadu już nie mimo to że go zamawiałem, kelnerka przyniosła ostatni do Eweliny i powiedziała że więcej już nie ma i śluz heh czesi są niesamowici 🙂
posiedzenie kończymy i jedziemy na Słowację, kręcimy wzdłóż granicy Słowacko-Czeskiej przez jakieś 25 km obok rzeki Morava…
mijamy, przejeżdżamy pod jakimś rurociągiem…
kawałek dalej niespodzianka, trasa na mapie była pokazana że przejezdna no i też tak było, ale trochę inaczej, to lubię właśnie za to kocham rower wszędzie dojedziesz, przeprowadzisz…
jedziemy dalej co niektórzy to nawet latać próbują, Dyzio chyba kaczki zobaczył w oddali i chciał dołączyć ale bagaż mu nie pozwolił się wzbić w przestworza 😉
jedziemy i jedziemy ale w końcu docieramy do naszego dzisiejszego punktu jakim jest trójstyk granic Austria – Słowacja – Czechy…
piękne miejsce i niezłe wspomnienia…Pjoter z faną WRŚ
no to teraz ja i Kornelia na kamieniu…piękne te koszulki 🙂
foto wspólne…
trójstyk zaliczony!!! jest SUPER, jedziemy dalej i wbijamy na teren Austrii, gdzie kawałek za granica zatrzymuje się obok nas kierowca na rejestracji Słowackiej i coś do nas, mnie mówi że z Polski cos tam i ja dopiero zaskoczyłem później że on po polsku nawija :), mówi że jest z Polski z Pomorza, mieszka w Słowacji a pracuje w Austrii heh nieźle, chwilę pogadaliśmy i dalej jazda…
jedziemy i jedziemy, czas ucieka, gdzieś w polu robimy sobie piknik na małe co nieco i kawkę z naszej kuchenki, Dyzio naszej, naszej 😉
dalej piękne tereny, droga asfaltowa, mało ruchliwa, długie proste ale i góreczki i z góreczki 🙂
heh zaobserwowane gdzies po drodze, rodzinka królicza przed posesją…
na kolejnym wzniesienu mały odpoczynek dla regeneracji, Ewelina już ledwo co, ale daje radę 🙂
Pjoter coś tam pokazuje chyba że tam momy jechać 🙂
dwie czarne pumy heh dobrali się nie ma co 🙂
robi się późno a do mety jeszcze dość daleko…
i coraz to ciemniej, ale to już kilka kilometrów przed Wiedniem :))) hurrraaa
i bliżej…
no i jesteśmy!!! HURRRRAAAAAAA WIEDEŃ jest nasz!!! 🙂
Pobudka rano godzina koło ósmej…śniadanie i na miasto… poniżej Dioboł we własnej osobie i kiełbaski 🙂
na pierwszy plan leci Góra pod nazwą Kahtenbelg położona na wysokości 484 m.n.p.m. heh nie wszystkim się ten pomysł spodobał, ale pomyślałem, bo to w sumie mój pomysł aby tam pojechać, pomyślałem być w Wiedniu i nie wjechać na taką górkę, tak nie może to się skończyć :), widok poniżej to widok góry na półmetku ;), gdzie dostaję sms od Diablo cytuje teraz ” jo i te dwie łone są my na dole i czekomy na wos” ;))))
górka ciężka dość, bardzo mocny i ostry podjazd, ale jadę i nie poddaję się heh, na dole ciepło a czym wyżej to i śniegu przybywa, ale ja w krótkim rękawie bo chłodnica mi się rozgrzała do czerwoności 🙂
małe sefli ze stojaczka prosto z China post 🙂
po mocnym kręceniu ciągle w górę docieram w końcu na szczyt i robię foto z Pjotrem…
trochę poniżej piękna panorama i widok nie do opisania, to fot tego nie przedtawia w całości…
teraz foto z Pjotrem w koszulkach WRŚ
i sem ja od zadku 🙂
ale w końcu dociera reszta ekipy Marek, Dyzio i Dawid, brakuje łonego jonej i tam tej jak to Diablo napisoł w esemesie 🙂
zimno śnieg heh ale to nie straszne na piknik 🙂
szałot bardzo dobry za 2,99 łełro 🙂 oczywiście wytachany orzeze mnie w sakwie na wjyrh
a to taki mały mix fotek, nie wiem po co ale mocie 🙂
to jeszcze u góry, nowo powstający pomnik Jana III Sobieskiego…
a tak będzie wyglądał…
OK Górka zaliczona co prawda bez łonego łonej i drugiej łonej, jak to Dioboł napisoł, ale na dole sie już spotykamy i jesteśmy w komplecie 🙂
no to teraz trochę WRŚ’a :), na pierwszy plan Dyzio
teraz ja od przodka… 🙂
i zadka 🙂
jak mowa o zadku to teraz poniżyj Dejvid przy kominku 🙂 tzn. zadek od Korneli 🙂
no to teraz już trochę poważniej…
czas nad rzeką spędzony super, ale czas jechać do centrum aby coś zobaczyć no i na pierwszy plan leci Prater, wesołe miasteczko dla dzieci heh dzieci 🙂 ale tam same stare konie 🙂
przed wejściem ogarniamy temat a Pjoter wsiada na Gazele od Eweliny i kręci sobie niczym rycerz 🙂
no i wpadamy do środka, wstęp wolny, płatne tylko atrakcje z których to korzystamy, ja co prawda tylko z jednej bo robi mi się trochę mokro w tych urządzeniach więc raczej pilnuję rowerów :), skorzystałem tylko z jednej a jest nim dupne koło z fotelikami i tu już miałem dosć, ale za to reszta ile miała śmiechu ze mnie heh 🙂
a tu właśnie widać jaki mają ubaw z mojego wyrazu twarzy 🙂
na tym moja zabawa się kończy, na dole podziwam i szukam swojego sobowtóra, ale chyba nie znalazłem 😉
no ten może zbliżony jest mocno 🙂
mix foto…
zabawę kończymy w miasteczku z takim wizerunkiem :), i tu Dioboł nie miał żadnego problemu aby znalesc swojego sobowtóra 🙂
a tu jeszcze kilka fotek z miasteczka…
czas się kończy więc lecimy dalej, krążymy po centrum tu i tam…
w końcu wszyscy głodni więc wpadamy do kebabowni…
i to by było na tyle, wpadamy do hostelu gdzie się ogarniamy i ja z Dioblo, Dyziem i Dawidem wychodzimy o 23-ciej na miasto…
Diablo zgłodniał i zamawia jakieś tam dziadostwo od Turków 😉
dzień kończymy następnego dnia bo wracamy na hostel około pierwszej i mykamy do wyra… 🙂
Noc mineła dość szybko 🙂 na własne życzenie to dla niektórych w tym i mi, ale to nic zabawa była przednia, warto było, co nie Diablo, Dawid i Dyzio ? :). Wyspani i pełni sił wstajemy o 6:00 i zbieramy się bo do pokonania prawie 130 km do Brna, a zdążyć trzeba na pociąg powrotny o godzinie 19:03, więc zbieramy się…poniżej nasz rowerowy parking
jeszcze foto na koniec…
i obowiązkowo na pamiątkę pieczątka z Wiednia do książeczki PTTK
no to kręcimy heh Dyzio jakiś spięty po nocce 🙂
kręcimy przez ruchliwe centrum miasta, obserwując po drodze to i tam to…dumny Pjoter
a tu sem ja…
dość wietrznie i ciężko się kręci, ale mamy nadzieję że to przejdzie… heh teraz fajnie widać jak zamocowałem flagę Ikry 🙂
z centrum w końcu wyjeżdżamy, trwało to dośc długo bo do przekręcenia ponad 20 km, po drodze jakieś dziwny znak z brakiem sygnału GPS, przestaszyłem się, ale mapa dalej działa i jedziemy 🙂
droga poza centrum jak narazie dość luźna, mały odpoczynek i jedziemy dalej…
Austria, Wiedeń i nasza Polska ciężarówka z Rybnika wyprzedza Dioboła 🙂
jedziemy, gdzieś poniżej szaleje Dyzio…
heh nawet człowiek google się na foto załapał, pozdro Filip :), Marek Ciebie też
a Dyzio jak to Dyzio czaruje jak tylko może i wymyśla 🙂
zapiernicza jak szalony i kieruje się prosto do pieca 🙂 ma chłopok odwagę tak jechać 🙂
puki co to ciągle z górki, ale nadal wieje dośc mocno…Dioboł na pierwszym planie na drugim Kornelia…
no ale czas odpocząc i coś zjesć, więc na fajnie wyglądającym miejscu na górce między drzewami robimy sobie piknik
ruszamy dalej pełni energii najpierw zjazd na dół i zaraz po tym niezłe wzniesienie, bardzo długie, dalej koniec drogi, remonty i budowa nowej autostrady, warunki jazdy dość trudne…
ale jechać trzeba, niestety zmuszeni jesteśmy na jazdę główną drogą krajową, a w zasadzie międzynarodową bo prowadzi ona do granicy Austrii i Czech, ruch ogromny, droga wąska, brak pobocza, mnustwo samochodów do tego bardzo dużo tirów i mocny boczny wiatr, jazda fatalna i mega niebezpieczna, ale udało nam się przetrwac to na szczęście, ale były sytuację naprawdę bardzo niebezpieczne, docieramy do miasteczka gdzie zatrzymują nas fajne rzeźby…
Papież Franciszek i Dalajlama
heh kolejne…
ale ta żeźba zrobiła furorę u nas mężczyn :), a kobitki nasze szukały faceta ale nie znalazły 🙂
tutaj była chwila spokoju od ruchliwej drogi, ale naprawdę na chwilę, bo czas goni i trzeba kręcić, więc jedziemy dalej i znowu ta droga jedno co było na niej fajne to, to że osobówek jak i tirów mijało nas na polskich rejestracjjach, sporo ich nas pozdrawiało widząc nasze Polskie flagi to naprawdę było super. W końcu jesteśmy na granicy Austrii i Czech w miejscowości Miculov, gdzie wjazd do niej był dośc ciekawy…
zatrzymujemy się przy pierwszym lepszym sklepie już po stronie Czech i robimy zakupy i takie tam, ale już w koronach a nie w Euro :), niestety podczas naszego postoju, albo i stety przychodzi mocna ulewa i nie chce za bardzo przestać, do przekręcenia jeszcze jakieś 50 km czasu 4 godziny, a tu deszcz, wiatr i dalej ta główna droga kurde koszmar…
ubieramy się w kubraczki, ale bez nadzieji że to przejdzie, wpadam na pomysł ja albo Pjoter nie pamiętam już, aby do Brna podjechać pociągiem, pomysł spodobał się każdemy od razu błysk w oczach i zadowolenie, ale jeszcze nic nie mamy :), szukam na necie i JEST kawałek dalej w tym miasteczku jest stacja PKP jedziemy i co najlepsze za 40 minut vlak do Brna hurrraaaa :), wpadamy na stację Diablo oczywiście nasz tłumacz czeskiego bo nieźle mu to idzie – szacun gosciu :), zapytujemy kasjerkę o bilety a ona odpowiada że dziś pociąg nie jeździ tylko komunikacja zastrzępcza autobusowa no to już jest lipa pomyśleliśmy jest nas 9-ro i tyle samo rowerów, ale zostaliśmy tak perfekcyjnie obsłużeni że do dziś nie dowierzamy, kasjerka wychodzi z budki i zamyka drzwi mówiąc że zaraz wróci hmmm, no i wraca po 3 minutach z informacją, że stoi już autobus, muszą go tylko podmienić na większy z przyczepką na rowery SZOK nie trwało to 10 minut a tu przyczepka stoi, coś pięknego, pakujemy się i jedziemy!!! 🙂
naprawdę szacun wielki za podejście tej kasjerki do nas. No to jedziemy sobie w autobusie spoceni, moksi, ładnie pachnący wśród nas inni pasażerowie buuuaaa, zrobiłem foto bo fajnie to wyglądało 🙂 tytuł zdjęcia to Wycieczki Rowerowe Śląsk 🙂 prezes na pierwszym planie na drugim MEGA udany Google obok Marek i dalej Dejvid i Kornelia
jazda nie trwała długo bo jakieś 20 minut do miejscowości Breclav, gdzie już wsiadamy do vlaku i dalej do Brna…
w pociągu dość ciasno, ale dajemy radę, kolejna stacja wychodzi gość heh tzn chce wyjść ale ciasno jak już wspomniałem, miał przy sobie rower i miecz, wracał chyba z jakiegoś balu :), Pjoter heh wykorzystuję moment na foto przytrzymując jego miecz 🙂 on w szoku
po tej akcji konduktorka kilku nas poprosiła o przejście do innego wagonu, bo takowy był a my się wpakowaliśmy do jednego, a drugi pusty, ale za to jak się tam przeprowadziliśmy ja, Marek i kobitki to był luksus już i trwał aż do Brna 🙂
jedziemy na licznku mojego roweru heh 160 km/h nieźle, dobrze że nie rejestrował tego do endo bo nieźla by była średnia 🙂
dojeżdzamy do Brna…
w Brnie wpadamy na rynek coś zjesć, bo głodni a i czas ponad godzinę do pociągu, zasiadamy w jakieś kanjpie azjatyckiej, Dyzio ogarnia temat ;), co to kurde jest 🙂
a tu moja porcja, kurde dobre to było mniam 🙂
po wyjściu z knajpy podchodzi do nas gość i mówi po polsku, widzi że jesteśmy z Rybnika i zagaduje co i jak, on sam wedruje po europie, prowadzi też swojego bloga i funpage na fb – zapraszam do niego i pozdrawiam Cię z tego miejsca…
koniec dobrego, udajemy się już do naszego vlaku Brno – Bohumin
jesteśmy już szczęsliwi heh tzn cały czas jesteśmy i byliśmy :), zasiadamy sobie już do naszego vlaku i jedziemy do Bohumina, vlak super, sami zobaczcie 🙂
warunki bajka, jak w knajpie legalny browarek na stole zakupiony z objezdnego warsu, kawka, i słodycze, kurde i musze to napisać, kolejne zaskoczenie pozytywne czeskich koleji, wars tak tani że go wykupiliśmy prawie cały, do przykładu kawa cena 10 koron, piwo Pilsner 32 korony itd, taniocha jak nie wiem co a u nas w PL to kroją jak ze…buuaaa szkoda gadać.
Poniżej izotonik ten z tych dużych pojemności heh 0,45 mil, ledwo co na nogach ustaliśmy raszem wszyscy, a Kornelia jak załyczyła to buaaa 🙂
impreza się skończyła docieramy do Bohumina i zmieniamy pociąg na Koleje Śląskie, gdzie pytamy obsługe o wars i wifi heh mina obsługi bezcenna 😉 bezcenna bo to stary pociąg tak zwany kibel 😉
Kornelia jak to on zawsze musi wyskoczyć, tym razem swoje siedzenie posadziła na stoliku przyokiennym ;), ten obok pewno zawiedziony 🙂
dalej Dyzio ale w innym przedziale…
i tu nasza podróż cugami się kończy, docieramy do Rybnika, wcześniej opuścił nas Diablo, potem w Rybniku większość wyskoczyła tylko biedna Ewelina musiała jeszcze jechać no i Filip…
Ekipa niestety się rozleciała w swoje strony :(, aż żal było, wyjazd SUPER. Ja z Dyziem jeszcze poleceliśmy na piwko w oczekiwaniu na jego żonę Kasie, która to po niego jechała z Gliwic…
ja zamawiam sobie jeszcze fastfooda z wołowinką mając nadzieję że będzie mega dobry, ale był jaki był 🙁 no trudno… heh na focie wyglądam prawie jak Dioboł 🙂
Kasia podjeżdża autem i Dyzio pakuje rumaka na dach i to by było na tyle 🙁
podsumowanie
nie wiem co tu napisać, bo trip ten był chyba najlepszy jak do tej pory, ekipa zgrana, pomagająca sobie nawzajem z jednym małym wyjątkiem Filipem, ale myślę że kolega to zmieni z czasem, życie przed nim a nie tylko kadencja, ale OK przejechaliśmy było super. Piękne miasto Wiedeń zaliczone dzięki naszej wytrwałości bo pogoda naprawde nie rozpieszczała tak w zasadzie to jeden dzień mieliśmy fajnej pogody to dzień wolny na zwiedzanie miasta, dlatego dzień ten został też wykorzystany na MAXA w Praterze, wesołym miasteczku. Czas razem spędzony uważam za bardzo przyjemny, miły i udany, zabawa przednia, przeżycia w drodze powrotnej nie do opisania, aż dziś mnie bierze że to się tak wszystko zgrało i wróciliśmy zgodnie z planem.
Super pozdrawiam z tego miejsca wszystkich i dzięki wielkie Filipowi za pomysł tego tripu, Diablo Tobie za organizację, Pjoter Tobie za załatwienie vlaku i każdemu z osobna WOW niesamowity trip!!! Chce więcej!!!
komentujcie pniżej jak macie troche czasu, piszcie i takie tam 🙂
a poniżej mała reklama nowo powstałej komurki, oddział WRŚ 🙂