Czeska Szwajcaria i dalej SOLO
Nadszedł ten czas buaaaa, jadymyyyy
bilety już są z Nędzy do Lubania Śląskiego przez Wrocław, reszta rower…
Rybnik, Sumina, Nędza, Zebrzydowa, Lubań Śląski, Bogatynia, Zittau, Bertsdont, Krompach, Nova Hut, Kytlice
Jest, jest, jest nadszedł ten moment i jadymy, jest nas w sumie 11 osób, część jedzie autami ja natomiast Diablo i Pjoter pociągiem do Wrocławia dalej do Lubania Śląskiego stamtąd jest plan rowerownia przez Czechy, Bogatynię i Niemcy do Kytlic, o godzinie 3 rano startuję z Pjotrem rowerem do Nędzy, tam czeka na nas Dioboł i jedziemy już razem pociągiem…
ta lokomotywa wyżej to nie ta co nas ciągnęła do Wrocka to lokomotywa z Suminy przy dworcu ;), poniżej grupen foto w Nędzy, trochę deszczowo, ale to nic jest MOC heh jak to pewny “kolega” lubi mawiać 😉
wagon jest nasz i zrobiliśmy z niego suszarnio ciucholando 😉
po ogarnięciu się czas na moja kawfaaaa to znaczy Yerba
po 2,5 h jazdy lądujemy w Wrocławiu, z nadzieją że zdążymy na przesiadkę na którą mamy 2 minuty, no ale niestety nie udaje się to nam i mamy dwie godziny do kolejnego cuga w kierunku Lubania, czas spędzamy zwiedzając trochę Wrocek…
kręcąc się tu i tam pod przewodnictwem Pjotra 😉
czas tak szybko leci, że dwie godziny minęły nawet nie wiedzieliśmy kiedy, siadamy do cuga i lecimy już do stacji jak było w planie…
podczas kontroli okazało się jednak że pociąg nie dojedzie do Lubania tylko do Węglińca 23 km przed Lubaniem z powodu remontu szlaku i jest komunikacja zastępcza, w takim przypadku doszło nam jeszcze 23 km jazdy rowerem, no cóż, ale Dioboł wpada na pomysł wyskoczenia w Zebrzydowej, gdzie dystans jest minimalnie mniejszy, tak też robimy…
wyskakujemy w Zebrzydowej i jedziemy, pogoda się poprawia, bo obawy były na deszcz, zresztą całą drogą od domu do Wrocławia padał deszcz na przemian
lecimy przez Nowogrodziec do Lubania, po drodze napotykamy na piękne konie jakieś rasowe…te foto od razu musiałem wysłać do córki, która ma hopla na punkcie koni od razu do mnie dzwoniła 🙂
dalej Leśna i do Czech przez Frydland, gdzie też kursują pociągi, ale nie, nie jedziemy rowerami 😉
wspomniany Frydlant tam robimy przerwę na obiad i pifko 🙂
Czeski specjał smazony syr, mniam
trzeba było też skorzystać z kibelka, wchodzę a tu zdziwko jak jasny gwint, nie wiedziałem co robić 😉
dalej lecimy przez centrum …
i wpadamy z Czech do Polski, do Bogatynii
Bogatynia wielka dziura, kopalnia i Elektrownia
polatałem trochę dronem
a to już widok z drugiej strony dziury i na zbliżeniu na elektrownię Turów
dziura robi niezłe wrażenie…
selfiak i zarazem foto od Pjotra 🙂
na koniec jeszcze jedno spojrzenie z góry na miasto
i lecimy dalej do Sieniawki i na trójstyk granic, gdzie spotykają się Państwa Polska, Niemcy i Czechy
grupen foto
i dalej już za granice do Niemiec, Pjoter się cieszy z tego powodu nieźle 😉
i jesteśmy w kraju za którym nie zbyt przepadam, no ale cóż, może się przekonam do niego z biegiem czasu 😉
to już tereny Niemieckie…
lecimy fajnymi ścieżkami jak i drogami polnymi gdzie trwają żniwa…
górki się powoli zaczynają, kilometrów przybywa, sił coraz to mniej, a do przejechania jeszcze ponad 30 km, godzina 18-ta z hakiem, poniżej widok na minioną elektrownię, Bogatynię
jedziemy i jedziemy górek nie brakuje, po drodze jakiś schron bojowy i jak to ja i Pjoter przystanek obowiązkowy…
Dioboł już ma górek dość i rower pcha nie pierwszy raz 😉
w końcu wpadamy na miejsce zakwaterowania do Kytlic, gdzie nasza ekipa samochodowa się już zameldowała
a taki oto mamy widok z domków…
na tym dzionek kończymy, dzionek dość ciężki bo dużo jazdy i mocne górki, jazda pociągiem też człowieka męczy, ale jesteśmy dotarliśmy…
a tak ekipa się rozpakowywała…foto Krzysiek
Kytlice, Novy Bor, Sloup v Cechach, svor
Dzień drugi wyjazdu, pierwszy pobytu na miejscu zakwaterowania rozpoczynam lotami dronem nad okolicą
a to nasze domki widziane z góry
po ogarnięciu się pakujemy co potrzebne i jedziemy na zwiedzanie okolicy
Pjoter, komandor wycieczki prowadzi nas wg czeskich map, wypatrując w okolicy ciekawych miejsc jedno z nich to wodospad niedaleko zakwaterowania po czesku Maly czesky vodopad
dziewczyny Asia i Aga, to mocne babki jak pieron
Dioboł też się pakuje w vodopad 😉
i przychodzi też chwila na wspólne foto…
wodospad opanowany czas pokręcić dalej, mamy kolejne ciekawe miejsce ze skałami, Dioboł z Pjotrem wychodzą wyżej ja sobie daruje, nie bez powodu, Dioboł później ląduje w potoku rzecznym 😉
to był tylko taki przedsmak na dziś, później jedziemy dalej ostro pod górę do miejscowości już trochę oddalonej pod nazwą Sloup v Cechach
po drodze kościoły, opuszczone jak to w Czechach…
po wielkich podjazdach docieramy na miejsce pod nazwą Skalni hrad Sloup, zamek na skale tutaj położenie GPS
kilka słów na jego temat
Zamek skalny jest specyficznym typem zamku, który wykorzystuje naturalnie utworzone formacje skalne .
Ten typ zamku został zbudowany przy użyciu jednej lub kilku słabo dostępnych wież skalnych , często w tak zwanych miastach skalnych lub na skraju większego masywu skalnego ( Drábské světničky , Klamorna ) lub na wolnostojącym bloku skalnym ( Sloup , Jestřebí ). Prawie zawsze materiałem tych formacji skalnych jest piaskowiec , ponieważ ułatwia to pracę, a budowniczowie zamku mogą go dobrze wykorzystać. Oprócz drewnianych lub nawet murowanych budynków, zamek skalny zawierał również przestrzenie wykute bezpośrednio w skale, tzw. „Pokój”.
zaczerpnięte z Wikipedii
część ekipy udaje się na zwiedzanie za opłatą, a cześć w tym i ja zostaje na dole przy czeskim browarku 😉
heh tutaj Antek nasz przeprowadza rower Mirka, o mało co go nie przygniotło 😉
ja w między czasie odpalam latawca i szybuję :), to wieża widokowa niedaleko zamku, później tam też pojedziemy, ale ja już tam byłem z góry 😉
po wypiciu browarku i zwiedzeniu jedziemy jakimś laskiem do tej wieży widokowej, a że na około zawsze bliżej to trzymamy się tej wersji 😉
po drodze niezła miejscówka, Pjoter się wspina na skały z rowerem, niezły gość
za nim Antek i ledwo co nie kończył źle…ale diobołek z niego szykowny 😉
wyjazd z tego miejsca okazał się być dość stromy, Marek szarpie swojego rumaka…
a za nim Miro swojego tira 🙂
kawałek dalej coś takiego jak leśny teatr, GPS
potem docieramy do tej wieży którą już widziałem z dołu z lotu ptaka mojego drona…
a to już widok z niej, oczywiście za niewielka opłatą
ten widoczek to pod wieżą na zwiedzony już zamek
po tym wszystkim zasiadamy w miasteczku Novy Bor na włoską pizze i nie tylko…
pyszna na cienkim cieście przygotowana przez Włocha, bajka
pozostała już tylko droga powrotna, ale jako że droga tu była dość stroma, potem MEGA zajd, ale to naprawdę mega, fajny był ale wizja powrotu wymusiła na nas inna trasę 🙂
tak więc wybieraliśmy inną o której nic nie wiedzieliśmy, na szczęście okazała się trochę mniej uciążliwa jak dojazdowa do celu, do kwatery docieramy wieczorem…
Kytlice, Hribska, Rynartice, Vysoka Lipa, Hrensko, Decin
Dzień znowu planował Pjoter, jedziemy do centrum, do bramy Czeskiej Szwajcarii, od razu po wyjeździe z zakwaterowania niezła ściana do pokonania 🙂
drapiemy się ostro…
górka pokonana, a za nią MEGA zjazd w dół do miasta, tam robimy małą przerwę na małe co nie co i trochę wygłupów 😉
gdzieś u góry Markowi strzela linka ekipa pomaga…
po drodze Pjoter wynalazł na mapach jakiś leśne ludki w lesie, oczywiście zatrzymujemy się tam…
Asia przytula się do leśnego stworka i się foci 🙂
Diobeł z Antkiem i fana
a tu napotkana parka kręcąca już od dwóch tygodni rowerami, jadą z Bielska Białej i się dobrze bawią, ale te tereny nieźle dają im w kość tak jak i nam 😉 – pozdrawiam was jeśli to czytacie…
chwilę z nimi pogadaliśmy i pojechali w swoją stronę…
a my dalej w kierunku bramy na czeską szwajcarie, droga asfaltowa, zabudowania piękne, do tego fajna pogoda…
wdrapujemy się na kolejny wierzchołek, gdzie widoczki MEGA
Mirek też się na szczyt wdrapuje
z nim Antek i Marek
na szczycie lekka pauza i Pjoter wbija do mapy, trwa dyskusja gdzie teraz jechać ;), a Aga mu tam mąci i dorzuca swoje kilka groszy 😉
odpoczynek trwa…
jedziemy mijamy informację turystyczną, a jak to ja od razu po hamulcach i wbijam po pieczątkę 😉
jesteśmy coraz bliżej bramy, turystyczne autobusy, czy pociągi już kursują z turystami
a to jest fotka garmina od Krzycha obrazująca nasz przejazd w górę i w dół, w górę i w dół i tak bez końca 😉
no i jesteśmy w Parku Szwajcaria
w tym miejscu rowery trzeba zostawić i iść z buta jakieś 2 km w górę, aby dotrzeć do całego centrum naszej wyprawy, po drodze już na poboczu często i gęsto widać poukładane wieżyczki z kamieni symbolizujące to miejsce…
po trasie…
tutaj już na szczycie, opłata obowiązkowa, kolejka do kasy i nasz selfiak z faną, fota Pjotra
widoczek z góry MEGA zajebisty
poniżej mała galeria zdjęć z centrum
fota z koszulkami PTTK Racibórz na najwyższym punkcie widokowym, brakuje tu jeszcze Antka który zapomniał stroju i został wykluczony z fotki 😉
widoki MEGA, kamerujemy z każdej strony ja i Pjoter 😉 , fotka chyba Agnieszki 😉
i jeszcze jedna fotka z tłem Raciborza
bilecik też sfocony 😉
a tu Marek fotografuje przepaść, a ja za nim
góra zwiedzona, czas jechać w drogę powrotną, z bramy zjeżdżamy na dół, dosłownie na sam dół w kierunku rzeki o nazwie Łabe, tam postój na obiad…
młyn wodny przy restauracji
jedna część z naszej ekipy idzie do wypasionej restauracji, gdzie słono zapłacili, a druga część ekipy do baraku fastfoodowego
budka zwana Żabką, nawet pieczątka jest z tej okazji
a ja z takiej okazji zawsze korzystam 😉
jedzonko zamówione, Miro obsługuje 😉
a to już widok na punkt gastronomiczny z drugiej strony…
poniżej widać antenę satelitarną zamontowaną na skałach, nieźle to sobie wymyślili 😉
w tym momencie nasza ekipa się rozpada i cześć jedzie 30 km do zakwaterowania rowerami, a część w tym i ja jedziemy do miejscowości Decin na pociąg, czeskie drachy i jedziemy do Kytlic
my jedziemy sobie spokojnie równą droga wzdłuż rzeki, granicy Czech z Niemcami, a reszta targa ostro pod górę 🙂
niezłe zabudowania mijamy po drodze…
jakiś mały bazarek…
wiatraki
i lecimy granicą po stronie Czeskiej do Decina na VLAK
a to rzeka granicząca z Czechami i Niemcami
w Decinie wpadamy do baru wykorzystując wolny czas na pociąg
jednak w pierwszej kolejności udajemy się na stację w celu zakupu biletów, a potem do baru 😉
oto bilety na vlak zakupione 😉
czas iść na perony, tiry na tory takie hasło mi się przypomniało widząc Mira z tym rowerem 😉
także na tym dzionek kończymy, nasza druga część ekipy własnie się zameldowała na noclegu, a my mamy pół godziny jazdy pociągiem do Kitlic…
Kytlice
dzień odpoczynku, dzień wolny, powstaje relacja, częściowa…śniadanko
i czas do roboty, jestem sam na obiekcie wszyscy gdzieś pojechali, a ja jako że mam jutro wyjazd dalszy SOLO to odpoczywam…
a to takie pozdrowienia dla diobłów 😉
Dioboł z Markiem też wcześniej wyjechali do domu, pojechali pociągiem do Bohumina, sprawy rodzinne, na tej mapce fajnie widać jak się porozdzielaliśmy 😉
dzionek spędzony cały samotnie na obiekcie mogę zaliczyć do udanych, pogoda dopisała, nawet się opalałem na tej naszej skarpie 😉
Kytlice Czeskie Drahy Rumburg przez Niemcy do Szprotawa
Czas spędzony z grupą nadszedł końca, dziś wyruszam dalej w trasę z Kytlic SOLO przez Niemcy, gdzie chce zobaczyć fajne miejsce. Tereny tu w Kytlicach są ciężkie, mocne górki itd. dziś ruszam, ale decyduje się na wyjazd pociągiem do Rumburga w celu ominięcia podjazdów których przez ostatnie dni nie brakowało ;), tak więc spakowany lecę na dworzec…
Dzięki ekipa za super spędzony czas, a Pjotrowi za nawigowanie
oto i on
pociąg podjeżdża i jedziemy 35 minut w nim…
zaraz po wyjściu w Rumburg’u kierunek granica CZ/D
jadę w kierunku miejscowości Lobau, jak na razie to ciągle jazda ścieżkami rowerowymi…
kilka fotek bo pogoda dopisuje
po kilkudziesięciu km mała przerwa, wygląda na to że Polok pije Czeskie piwo w Nymcach 😉
jedziemy dalej
w tym czasie ekipa która została w Kitlicach zwiedza kolejne mega miejsce…
ja w tym czasie kręcę sobie po Niemieckich terenach…
fajne zabudowania i tereny
fajne tez mają ścieżki rowerowe, a myślałem że ich nie będę za nich chwalił, a jednak…
i oto docieram po 95 km na miejsce, które chciałem zobaczyć, ale niestety zdenerwowałem się bo jest w remoncie, wrrrr
a tak oto wygląda w całej okazałości, ale fotka zassana z netu, ponieważ ja takiego widoku niestety nie zastałem…
zostały mi tylko kwiaty jakie tam w okolicy rosną 😉
przypadkiem natomiast natrafiłem na jakiś zamek, od razu tam podjeżdżam i focę go
a tu za moimi plecami wyłania się drugi MEGA piękny zamek, przy którym trochę dłużej się zatrzymuję
zrobił na mnie wrażenie, jest tuż przy granicy w Łęknicy ale po stronie Niemieckiej
zamek naprawdę piękny teren wokół niego olbrzymi, pełno obsługi, ludzi o niego dbających, no ale jechać trzeba dalej, tak więc przekraczam granicę D/PL i już jestem po naszej stronie, od razu piękna droga z kostki, piękna to przenośnia bo myślałem że szlak mnie trafi 😉
gdzieś po drodze w kierunku Brzegu Dolnego natrafiam na stary opuszczony jakiś obiekt w lesie
a to już Brzeg Dolny i Zamek
lecę dalej, mijam jakiś wojskowy konwój
powoli szukam miejsca na nocleg, rzeka o nazwie Bóbr
znajduje miejscówkę powoli się rozbijam, ale komary tak dają o sobie znać że koniecznie musiałem użyć mojego środka na nie, a uwierzcie mi zrobił robotę, od tej pory nic, absolutnie nic mi nie przeszkadzało…
tutaj się kompałem
jadłem 🙂
i spałem na hamaczku 😉
pod tarpem oczywiście bo prognozy na noc i jutrzejszy dzień nie były zbyt optymistyczne…
także dzionek przekręcony z dość sporym dystansem zakończyłem spokojnie wypoczywając nad rzeką.
Szprotawa – Lubiąż
Noc w połowie deszczowa, ale hamak i ja cali i zdrowi, tarp się spisał, rano pada, prognozy kiepskie, ale jechać trzeba
kiepsko się zaczyna, ale mina do złej pogody dobra jest 😉
trasa częściowo drogami krajowymi, gdzie ruch był, ale i tak mniejszy jak bym się spodziewał, pojechałem tak ze względu na pogodę, bo deszcz pada i pada…
mały postój gdzieś po drodze między deszczem 😉
droga różna nic ciekawego, bo nigdzie nie zjeżdżam i nie szukam, bo to nie ma sensu, dziś tylko kręcić do mety…
gdzieś w okolicach miejscowości Rokitki miałem MEGA nieprzyjemną sytuację, podczas podjazdu pod górę, gdy już tam byłem, lekko za zakrętem auto za mną wpadło w poślizg i brakowało 20 metrów aby mnie skosiło z drogi, auto poleciało przodem do rowu, wybiło się i wpadło ponownie tyłem znowu się wybiło i wpadło na drogę, środek drogi, widziałem to dokładnie, bo się zatrzymałem i odwróciłem zastanawiając się czy nie uciekać bo mnie skosi, zrobiłem potem na koniec po całej sytuacji jedno zdjęcie, ale było grubo, zostawiłem rower i pobiegłem do auta z nadzieją że kierowca żyje i wszystko OK, otwieram drzwi a tu kobieta, nieprzytomna, no to działam, w tym momencie nadjeżdżają auta, no i tu bym się mógł rozpisać na dłużej, ale zostawię to…
po tej całej sytuacji jak już karetka i straż przyjechała to odjechałem, wpadam do Legnicy gdzie idę na jakiś mały obiad…
jedno foto kościoła, bo zimno, mokro i ponuro…
chciałem zostać już w Legnicy na nocleg w kwaterze, ale podczas obiadu dzwoniłem do miejscowości Lubiąż gdzie znajduje się Opactwo Cysterskie i udało mi się z babką dogadać na jeden nocleg, teraz właśnie powstała ta cześć relacji w ciepłym i suchym mieszkanku ;), jadę przez Legnickie Pole gdzie focę kościół, bo nic innego tu nie ma 😉
a to zdjęcie obrazuje dużą część mojej trasy dzisiejszej 🙂
w końcu wpadam do Lubiąża, przejeżdżam obok Opactwa, ale już go zostawiam i jadę na kwaterę, jutro podjadę bliżej…
a oto i ta kwatera, właścicieli nie było, ale zostawili mi klucz i mówili żeby wchodzić jak by co, super podejście, cena też spoko bo 40 zł, tak więc jestem MEGA zadowolony
jutro kolejny dzionek rajzy, zapowiadana pogoda ma być o niebo lepsza, ale jadę do Brzegu i potem Wrocław i powrót do Gliwic pociągiem prawdopodobnie…
Lubiąż , Brzeg dolny , Wrocław
Kolejny dzionek rajzy SOLO, ostatni dzionek, pobudka rano o 6-tej i ogarnięcie się, potem podjazd pod Opactwo Cystersów w Lubiążu gdzie spałem , czemu dziś ktoś zapyta a no dlatego, ze wczoraj po przekręceniu ponad setki km w deszczu nie miałem siły na zwiedzenie tego obiektu
Lubiąż w tej miejscowości się znajduje ten obiekt
jest naprawdę duży…
to również na jego terenie i wiele innych…a tutaj GPS dla zainteresowanych, jest to punkt z PTTK jak by co 🙂
dalej pomykam przed siebie w kierunku Brzegu Dolnego, ale po drodze zatrzymuje mnie stary młyn GPS
Koźlak zwany
potem już kręcę prosto do Wrocka, plan miałem taki aby wracać pociągiem o 15-tej, ale widząc jaki mam czas i odległość do Wrocka to pomyślałem, że pojadę wcześniejszym pociągiem do Kuźni Raciborskiej i tak tez zrobiłem
jestem na miejscu
40 minut do pociągu, ale podstawiają go 20 minut wcześniej więc jest szansa się fajnie ulokować i też tak było 😉
jadąc pisze do mnie szwagier i pyta kiedy będę, odpowiadam że jadę do Kuźni właśnie, a on na to że wsiada na rower i tam jedzie, heh fajnie pomyślałem, nie pojadę samotnie jak przez ostatnie trzy dni, jadę już z nim wpadamy na pifko do Przynęty
wiatr wieje…
rekiny pływają 😉
a my się pifkiem delektujemy 🙂
na tym moja rajza dobiegła końca…
Podsumowując wyjazd, małą wyprawę mogę powiedzieć że było fajnie mimo tego, że pogoda podczas kręcenia solo była nie najlepsza, ale za to pobyt w Czeskiej Szwajcarii z DBT mega udany, pogoda dopisała, dzięki im za wspólnie spędzony czas.