rajza w las z Jaśkiem ;)
Nieplanowany jak z wiele moich wyjazdów, tym razem wyjazd z Jaśkiem tym gościem od jednego kółka :), pozdro Jaśko i dzięki za rajza od razu na początku relacji ;), Jaśko jedzie z Gliwic do Opola pociągiem, a ja z Nędzy, mam co prawda pociąg z Rybnika z przesiadka w Nędzy, ale jadę rowerem, pogoda względna tak więc kręcę i jestem przez pociągiem na dodatek, fakt wyjechałem 20 minut przed nim, ale równocześnie prawie byliśmy 😉
heh ja przed nim, a za chwile wspomniany pociąg z Rybnika wpada na perony 😉
jedno foto na dworcu i za moment podjeżdża pociąg do Opola, nawet planowo
i lecimy, pozdro dla Jarka z Raciborza, który mnie spotkał, ale nie było czasu pogadać tylko cześć, cześć i gdzie zaś Łukasz jedziesz 😉
Jasiek też w pociągu…
i jego fota, gdzieś na peronie zabezpieczony rower przed kradzieżą 😉
dalej mija wykolejenie się pociągu towarowego, które miało miejsce kilka dni wcześniej, znany mi temat…
w Opolu melduje się około godziny 9-tej, gdzie Jasiek już na mnie czeka, bo jego pociąg był szybszy 😉
a tu już razem zaczynamy kręcić…
centrum miasta przejeżdżamy i wpadamy na leśne drogi powoli
takie tez były, rajza bez pole 😉
krótki przystanek przy wiacie myśliwskiej, gdzie bawią się własnie oni…
dalej miejscowość Niwki i pomnik słynnego kolarza Joahimie Halupczok (GPS)
rajza nasza nie jest zaplanowana do jakiegoś celu, tylko mniej więcej, nocleg na dziko nad jeziorem srebrnym lub dalej kręcimy, tak więc na spokojnie sobie jedziemy przez Turawę, gdzie w okolicy takie oto znaki, zakazujące biwakowania, no ba, trzeba kasę nabijać bo pola namiotowe wokoło…ale to nie dla nas 😉
Turawa, jezioro Turawskie…
i mały przystanek z toastem za wspólny wypad 😉
tama jest bardzo długa, ale zjeżdżamy z niej aby odbić nad jeziorko srebrne, Jasiek ostro dalej chodź początkowo miał pietra 😉
i oto one, Jezioro Srebrne koło Turawy, fajne miejsce, ale niestety bardzo oblegane, wokoło pole namiotowe i do tego płatne czego nie lubimy i chcemy spać na dziko, ale jakoś daliśmy się, a w zasadzie ja dałem się wkręcić i nocujemy tu za opłatą 9 zeta od osoby, no nie jest to dużo, ale nie po to wozimy graty na nocleg aby za niego płacić w lesie, no ale cóż, zapłaciliśmy i tyle, a czy warto było to uczucia mieszane mam, mamy…
miejscówka jest, teraz czas coś na ząb wrzucić…
i leżakujemy 😉
jako, że mamy datę 14-go to nad nami dwa zestawy samolotów z odrzutowcem, prawdopodobnie na defiladę jutrzejszego dnia w Katowicach, ale nie widziałem jeszcze takiego obrazka samolot pasażerski w obstawie myśliwca…
u góry samoloty, na dole rowerki wodne i bawiąca się młodzież…
a tak prezentował się nasz pierwszy postój nad jeziorkiem, pisze pierwszy, bo na nocleg miejscówka się zmieniła…
pod wieczór ognisko w dość dobrze zabezpieczonym miejscu, ale na tym terenie i tak ognisko jest legalne, bo wszędzie pozostałości po nim…
wieczorna kąpiel, bajka ;), u mnie kąpiel taka
a u Jaska pod prysznicem turystycznym 😉
no i rozpalone…
Jaśko działa…
system Jaśka filtrujący wodę
i jego legowisko 😉
obóz prezentuje się tak, tarpy są, bo noc miała być i była dość deszczowa…
noc przetrwaliśmy, chodź nie należała ona do najprzyjemniejszych, no ale cóż…
Nocka deszczowa jak już pisałem, ale sprzęt po raz kolejny się sprawdził i żyjemy…
pakowanie, czego Jaśko nie lubi 😉
ostatnie spojrzenie na jezioro i kąpiel poranna, oj fajnie było 🙂
ruszamy, po drodze mijamy altanę w lesie z barakami, który jeden z nich jest zamieszkały przez kogoś…
śmigamy sobie fajnie i spokojnie drogami leśnymi, wpadamy do miejscowości Biestrzynnik, gdzie jest niezła wiata i staw, wiata i okolica jak w bigbraderze ;), pełno kamer, a to wiocha jak jasny gwint ;)…
ale ogólnie fajne miejsce…
lecimy dalej, ciągle lasami…
i trochę drogami, ale dziś lasów i piaszczystej drogi nie zabrakło…
mały przystanek na ławeczkach i uchwycony traktor…
przecinka głównej drogi i śmigami dalej do lasu…
miejscowość Kośmidry i zajebista agroturystyka (GPS), agroturystyka polegająca na tym, ze wpadasz i zostajesz na noc jak jest wolne, płacisz ile uważasz, miejsce zostawiasz w stanie lepszym niż go zastałeś, super sprawa i miejsce tez zajefajne, my tylko tam wpadliśmy zrobić rekonesans, pozdrawiamy ekipę z Bytomia, która tam własnie gościła i zapraszała nas na kawę, dzięki…
lecimy dalej, piasek i piasek heh, dobrze w sumie że w nocy popadało, bo inaczej te drogi były by nie do przejechania tylko do pchania roweru 😉
mokro, ale jechać się da…
jedziemy i jedziemy, dużo dalej niż zakładaliśmy, ale jakoś tak wyszło…
plan był wcześniej na obóz, ale padło na źródełko Krywałd, fajne miejsce i mi już tez znane, znane z czasów WRŚ, gdzie tam morsowałem (więcej TU) w tedy wiaty nie było, jest ona stosunkowo nowa, fajne miejsce…
po rozbiciu obozu, i ułożeniu się w hamaku zauważyłem kapcia w przednim kole wrrr, ale się wkurzyłem, ale w sumie nie ma na co bo nie pamiętam kiedy kapcia dostałem, nie sięgam pamięciom, kapec u mnie nie występuje od momentu jazdy z dodatkową opasa antyprzebiciową, no ale jednak stało się, sytuacja szybko opanowana i rower gotowy na jutro…
a tak mnie Jaśko uchwycił jak focę okolice wiaty 😉
a tak wygląda nasz obóz przy wiacie, ten klimat świąteczny to pomysł Jaśka, SUPER stary 😉
na koniec dnia dostaję wiadomość od szwagra, który z dzieciakami przebywa na urlopie nad morzem, spotkał tam Mariusza Urbanka, który jedzie wybrzeżem od Świnoujścia na Hel (więcej TU)
i na tym dzionek się zakończył…
Poranek słoneczny, ale nocka MEGA zimna oceniamy temperaturę na poziomie 7 stopni, było naprawdę zimno, do tego głośno bo źródełko które tu jest i wypływa z niego woda jest bardzo głośne, wrażenie wodospadu, ale u mnie stopery do uszy i śpię, gorzej miał Jasiek bo nie miał stoperów, ale był mocno zmęczony i tez spał 😉
o własnie jak sobie kima ;), jego postawa i śpiwór mówią o tym jak mocno było zimno 😉
czas wstawać z wyra i zrobić coś na ząb…
po śniadaniu obowiązki kuchenne, czas pozmywać 😉
w między czasie ludzie się powoli schodzą z każdej strony, słoneczko kusi na spacery czy wyjazdy, a miejsce jest naprawdę urokliwe, a wiata wykonana całkiem niedawno, wymiata…przyszła też chwila na yerbę w hamaku 😉
potem mały spacer wokoło obozowiska…
i lecimy, lecimy dalej, plan był taki aby jeszcze jeden dzień pokręcić i pospać w lesie, ale zmieniło się to głównie z mojego powodu, jakoś ciągnęło mnie do domu do zony heh, jak to poczyta to nie uwierzy ;), no tak to już bywa ;), także plan zmodyfikowany i lecimy w kierunku Koszęcina, gdzie plan jest taki aby tam wsiąść do pociągu i pojechać do Katowic, do tego za free bo dziś 15-ty i Koleje Śląskie mają przewozy darmowe ze względu na Defiladę w Katowicach, co prawda były obawy co do miejsca w pociągu, bo podczas godzin dojazdu na defiladę w pociągach był Armageddon, brak miejsca ludzie stali siedzieli jak śledzie, mało tego pociągi nie zabierały ludzi bo już brak było miejsca, ale moje przeczucie się sprawdziło, jedziemy w godzinach trwającej już defilady dlatego mamy luz, poniżej fotka przesłana przez Anitę jako ostrzeżenie co jest w pociągach…
na koniec przed startem fotka z faną DBT
jedziemy, kierunek Koszęcin…
po 10 km jesteśmy na miejscu…
mały objazd miasteczka i trochę grania na fortepianie 😉
a tu fotka i poświęcenie Jaśka na ujęcie… 😉
wpadamy też na teren Pałacu (GPS)
to mural na ścianie jednego z budynków blisko fortepianu i Pałacu…
mamy do pociągu ponad godzinę tak więc kierujemy się na dworzec w celu rekonesansu, po drodze takie oto pendolino na jednej z posesji w mieście…
kawałek dalej piękny kierunkowskaz, który nas urzekł i skłonił do podążania za nim 😉
ale najpierw stacja i oględziny czy nie będzie tłumów, no i nie ma, zapowiada się dobrze, że do Katowic spokojnie się dostaniemy…
rekonesans wykonany i teraz czas na podążanie za wspomnianym już kierunkowskazie ;), bar beczka i browarek Namysłów z kija, mniam…
co prawda miejscem jestem trochę rozczarowany, bo reklamy wskazują na bar w beczce drewnianej, a tu zastajemy beczkę z betonu, no cóż, pytam właściciela czemu tak to odpowiedź jest taka że drewno już nie wytrzymało i zmienili na beton, no cóż, czułem się trochę oszukany tymi reklamami i fotkami na nich, gdzie jest beczka drewniana, no ale spoko, browarek dobry i miejsce też ogólnie niczemu sobie, właściciel, obsługa bardzo miła i spoko było…
browarek i ziemniak jaki widać na fotce skonsumowany, lecimy na dworzec…
ludzi garstka, pociąg punktualny, wsiadamy…
w tym czasie, około tego czasu dostaję wiadomości od znajomków z DBT, który pojechali do Sandomierza, pozdro ekipa…
lecimy pociągiem w planie aby w Katowicach wysiąść i dalej z przesiadką do Rybnika a Jasiek do Gliwic, ale Jaśko wpada na pomysł i w sumie MEGA dobry aby wysiąść przed Kato bo tam szykuje się znowu armagedon po defiladzie, na szczęście tak zrobiliśmy, poniżej fotka w czasie kiedy mielibyśmy tam być… brrrr Jaśko ten pomysł ewakuacji wcześniej był na medal!!!
wyskakujemy z pociągu w Chorzowie Batory i kręcimy w kierunku Chudowa…
po drodze małe odbicie pod wieże KWK w Świętochłowicach o których Jaśko wspomniał (GPS)
kręcimy…
przed Chudowem, na przeciw nas leksusek weselny 😉
miał być Chudów, zamek, ale to oklepane miejsce i zmieniamy go na Rybołówkę…
fajne miejsce, ale ludzi masakryczne dużo, ale miejsce na piwko się dla nas znalazło…
cerny kozel z koja, buuuaaaa, kozel na zakończenie naszej wyprawki…
na miejscu można też zaopatrzyć się w niezłe rybki wędzone…
ja rybek nie kupuję, za to biorę pieczątki 😉
no i na tym nasze wspólne kręcenie dobiegło końca, teraz lecimy już każdy w swoją stronę ja na Rybnik przez Ornontowice, gdzie spotykam żelaznego kolegi sprzed lat (ludek z tłumików) ;), a Jaśko leci do siebie do Gliwic…
w Kamieniu przejeżdżam obok tragicznego miejsca sprzed kilku dni, gdzie pijany kierowca i pasażerowie potrącili rodzinkę na rowerach, zabijając 7-mio letnie dziecko, wrrrr
a to już Rybnik i stara cegielnia przed zachodem słońca…
spotkanie z Diobłym, podczas roboty 😉
i koniec rajzy ;). Podsumowując ją można ją zaliczyć do udanych nie mniej jednak nie do końca jestem z niej zadowolony, tak jak i Jasiek, było wszystkiego po trochu, ale ogólnie wyszło OK, tyle w skrócie 😉