Rugia SOLO
26.06.2019 bilet już jest 🙂
teraz czekamy na wyjazd ;)…
mamy dzień przed wyjazdem i prognozy prezentują się tak, oby to się nie zmieniło na gorsze 😉
11.07.2019 Rybnik – Gliwice – PKP Gliwice, Świnoujście – DB – Świnoujście – Stralsund, Gustow, Posertis, Garz, Neuendorf, Lobbe, Thiesow…
Czas jechać, start w Rybnika do Gliwic na pociąg, godzina 22:30, tak na spokojnie, bo pociąg o godzinie 01:12, a trasa na slajdzie wygląda tak :), tak było prezentowane na FB 😉
dalej tak…taki był plan Świnoujście i dalej niemieckie koleje do Stralsund.
jeszcze przed wyjazdem, rower zapakowany po brzegi 🙂
no i czas ruszać…
jadę główną drogą 78, jest noc tak więc miałem nadzieję, że ruchu za dużego nie będzie i tak też było…
wpadam prawie godzinę przed czasem na dworzec, ale tak planowałem, lepiej wcześniej niż za późno 🙂
mając czas napisałem do Jaśka, że jestem na dworcu, a że mieszka blisko to nie musiałem na niego i Anitę długo czekać, Jasiek jak zobaczył mojego tira to musiał się przejechać, lekko nie miał 😉
początki ciężkie, ale brykę opanował
godzina wyjazdu pociągu się zbliża, Anita i Jasiek odprowadzają mnie pod same drzwi pociągu, dzięki wam za to…
po chwili jestem zapakowany w środku
heh jest późno ale co tam jedno pifko nie zaszkodzi…
w między czasie mojego wejścia i ogarnięcia się w pociągu Jasiek pstryka mi foty przez okno, heh dzięki stary…
nie wiem kiedy, a ląduje już w Świnoujściu, miałem fajne towarzystwo rowerowe, także trochę czasu przeszło rozmową w pociągu, a tak swoją drogą jak to kolego czytasz to pozdro dla Ciebie i żony, kolega z Tych, Tychów jakoś tak :), sorrki, że was wyrzuciłem z mojej miejscówki, ale tak to jest w pociągu, sami to rozumiecie 😉
Świnoujście dalej koleje DB, bilet zakupiony już wcześniej z domu przez neta, trochę ryzykowne to było, ale wszystko było OK, także lecimy do Stralsund
no i jestem na miejscu wow, mam nadzieję, że to przeżyje 😉
i zostałem sam, sam w obcym kraju ;), bez znajomości języka, ale co tam podobno wszystko leży w naszych głowach, ruszam z dworca i od razu kierunek
przeprawa przez spory most tzn. ja tym mostem nie jechałem bo to autostrada chyba, poniżej jest stara droga i nią właśnie jadę…
mostek robi wrażenie, maleństwo takie, ciekawe długo go budowali, bo zważywszy na most w Mszanie to hmmm no ciekawe 🙂
zaraz za mostem pierwsze ciekawe miejsca, ciekawe hmm nie dla każdego, ale fotkę pstrykam i lecę dalej
obieram kierunek jaki mniej więcej zaplanowałem, mniej więcej bo jednak go zmieniłem, a jak się później na koniec okazało to fajnie wyszło…planowałem po tej trasie zahaczyć jeszcze miejscowość Zudar, no ale pominąłem ją i dobrze, ale o tym na koniec będzie 😉
jak wyjechałem z Stralsund tak od razu dość fajne ścieżki asfaltowe, ale nie tylko, szuter też jest, ale co ważne bardzo dobrze oznakowane w każdym kierunku…
jadę sobie lasem, wpadam do miejscowości Putbus, gdzie oczom ukazują mi się ruiny jakieś fabryki (GPS)
pstrykam kilka fotek, miałem chęć jeszcze polatać nad tym, ale jakoś zrezygnowałem i w sumie dobrze bo droga powrotna też tu mi przypadła i wtedy polatałem dronem 😉
jadę dalej…
tutaj mam pierwszą styczność z wybrzeżem, już mnie korciło aby tam wskoczyć, ale powoli sobie myślę dopiero zaczynasz 😉
inni się kapią…pogoda sprzyja
jadę dalej…
ale druga plaża, drugie wybrzeże to już nie czekam i wskakuje do wody, to pierwsza kąpiel na Rugi…
dalej piękne porty i mnóstwo jachtów czy żaglówek…a na nich, niektórych opalające się kobity :), zresztą jak się później okazało to nie tylko na jachtach paradowały nago ale i na plażach, no cóż dowiedziałem się, że tu to norma, u nas nie do przyjęcia, sam się przyznam, że na trzecim dniu też się tak kąpałem 😉
jadę i jadę, droga polna, heh polna piękna betonówka między polami
powoli zaczynam szukać miejscówki na nocleg dziki, ta wiata wyglądała mi na całkiem, całkiem, ale zrezygnowałem bo sporo turystów się tutaj kręciło…
jadę dalej, fajnie z górki, ale droga się skończyła i klops, woda, hmmm mówię no kutwa i co teraz wracam pod górę do wiaty, ale rozglądam się i czytam, heh czytam a raczej tłumaczę przez słownik co jest napisane na tablicach, w tym czasie podchodzi gość coś do mnie nawija heh jak bym go rozumiał, no ale język migowy to większość z nas rozumie heh, pakuje mój rower na łódkę i wiosłuje, nie wiem kiedy a już byłem na drugiej stronie…oczywiście koszt w euro, ale przeżyłem 😉
to było w miejscowości Morizdorf cieszyłem się, że jestem na drugiej stronie, bo czas jeszcze młody i szkoda czasu na spanie a tak jeszcze trochę pokręciłem, jadę w kierunku Thiesow z nadzieją, że tam gdzieś znajdę dziką miejscówkę
po drodze jeszcze fota na plaży, ludzi już bardzo nie było bo zrobiła się godzina po 21-szej…korzystając z okazji publicznej ubikacji trochę się ogarnąłem i dalej szukałem noclegu…
no i znalazłem niedaleko plaży, fale było słychać, trochę schowany, ale nie do końca, no ale turystów już nie było i ogólnie cisza i spokój, no ale strach był, bo to w sumie nielegalne takie spanie w Rugii, no ale cóż ryzyk fizyk…
ogarniam miejscówkę, hamak na swoim miejscu do tego tarp i wszystko jest, uffff po całym dniu mi się należy, a co 😉
12.07.2019 Thiessow, Lobbe, Gohren, Osstese Bad, Neu Mukran, National Park Jasmund, Hagen, Glowe, Putgarten, Wiek
Nocka za mną, nocka spokojna i udana, rano wracam kilkaset metrów do publicznej toalety i nabieram sobie wody do picia z kranu, wcześniej ją filtrując…
czas ruszać w drogę, pogoda dopisuje obieram kierunek Lobbe, muszę się wrócić jakieś 10 km, dalej kierunek północny, po drodze przystanek coś na ząb, takich miejsc jak na zdjęciu (wiaty, altany, ławki) jest po drodze naprawdę sporo, nie trzeba długo czekać aby coś takie spotkać…
po skonsumowaniu tego i owego kierunek Karp Arconia tak zwany Niemicki Nordcap to tam gdzie wskazuje mój palec, wydaje się blisko,
ale trochę kręcenia było 😉
dokładnie tu 😉
po drodze jakieś jedno z wielu rybackich muzeów…
takich malowideł jak ten jest też tu całkiem sporo, wszystkie kontenery, jakieś budki, przystanki wszystko jest tak fajnie ozdobione…
poniżej brama wjazdowa do miasta, miasta z którego wychodzie kolejka wąskotorowa, a w zasadzie przejeżdża, cięgnie się niesamowicie daleko, jeździ tu kilka pociągów, parowozów, turystów mnóstwo…
miejsce poniżej robi niesamowite wrażenie, turystów sporo, jest to molo które prowadzi do gondoli, gondoli która schodzi pod wodę i można zobaczyć trochę podwodnego świata, jest też prom który odpływa co jakiś czas…piękne miejsce (GPS), molo sellin
miejsce robi wrażenie nie ma co (więcej TU)
żałuję tylko, że nie mogłem z gondoli skorzystać, niestety jestem, byłem sam, a rower trochę wart z całym osprzętem, tylko tak się zastanawiam kto by ukradł takiego tira ;), mimo to wolałem nie ryzykować…
miejsce naprawdę piękne, ale uciekam i jadę dalej…
z miasteczka wbijam do lasu, patrzę na mapę i miałem obawy co do tej drogi, ale okazała się strzałem w 10-tkę piękna leśna szeroka, szutrowa ubita droga w lesie…
po przejechaniu jakieś 10 km znowu jestem w mieście, w mieście gdzie sporo turystów i samochodów…
tu właśnie przejeżdża wspomniana już wcześniej kolejka wąskotorowa, naprawdę pociągi są oblegane przez ludzi, ale nie dziwie się bo tereny jakimi kolejka jedzie są przepiękne, jadąc w lesie wcześniej wspomnianym nie raz przecinałem tory, ale na pociąg niestety nie miałem szczęścia…
fajne miasteczko ale tłoczno…
uciekam z niego 😉
wbijam jeszcze trochę na plażę, ale tu taki oto znak, długie molo i znowu problem z rowerem…
czas jechać dalej, pogoda sprzyja, czas też, jedziemy dalej w kierunku zaplanowanym, gdzie znajduje się MEGA długi budynek, jest to stary budynek wojenny, hitlerowski dom wczasowy, jak czytałem w necie kilka lat temu cały był w lekkiej ruinie dziś jestem w szoku jest odwrotnie, prawie cały jest wyremontowany, a to co nie zostało jeszcze zrobione to właśnie się robi, ilość mieszkań jaka tu jest jest niesamowita…
miałem też plan polatać trochę dronem nad tym obiektem, a ciągnie się dosłownie przez kilka set metrów, no ale jednak nie polatałem ponieważ za dużo turystów i dźwigi dookoła…
a to już widok od strony plaży, wybrzeża…
tak się dobrze jedzie, że zapomniał bym o kolejnej zaplanowanej miejscówce jakim jest wieża widokowa w koronach drzew, przejechałem ją, ale po zorientowaniu się zawracam i jadę tam 😉
i oto ona i znowu problem, na górę nie wejdę nie mam co zrobić z rowerem, no ale cóż, poradziłem sobie inaczej 😉
odpalam drona i już jestem u góry 😉
wieża robi wrażenie, nie ma co, długo się na nią wychodzi prowadzi do niej na szczyt pomost wijący się dookoła niej, z tego co wyczytałem to jakieś 30 minut spacerkiem do góry…
po lotach dronem wracam na swoją ścieżkę i znowu wbijam na ten długi wijący się przez kilka set metrów obiekt hitlerowski…
obiekt robi naprawdę duże wrażenie, żałuję, że nie mam fotek z góry, no ale nie ryzykowałem, poniżej dodałem tylko fotkę znalezioną w necie do wglądu, na niej to i tak tylko część zabudowania…
w częściach już wyremontowanych znajdują się restauracje, hotele, mieszkania, kasyna, setki, setki mieszkań…
a tu znowu za rogiem jakiś stary budynek i pięknie wymalowany o czym już wspominałem
w okolicy znajduje się też stare muzeum lokomotyw, samochodów i innych pojazdów…
fajne miejsca, ale czas uciekać z miasta i lecieć delektować się wybrzeżem
daleko nie musiałem kręcić, aby się na nim znaleźć ;), wpadam na plażę gdzie fotka z faną DBT, pozdro dla was ekipa
zabrałem też koszulkę Filopowych kilometrów, zdjęcie dedykuję właśnie w niej Filipowi…pozdro Filip, przy okazji zachęcam do kręcenia Filipowych kilometrów TU
no obowiązki spełnione to teraz czas na coś pszenicznego 😉
po odpoczynku na plaży jadę dalej, jadę przez jakiś MEGA duży port, gdzie jest bardzo duże składowisko rur, mnóstwo torów, widać, że port jest naprawdę spory…
jadę, aż w końcu wpadam do Parku Narodowego, Parku przez który przebiega piękna asfaltowa droga główna, główna, ale bez problemu da się jechać zresztą kultura kierowców jaka tu jest do rowerzystów to mnie zaskoczyła pozytywnie, ale o tym jeszcze na koniec relacji będzie…
tak droga główna była, ale się skończyła, mapa prowadzi mnie bokami no więc jadę, ale po kilkuset metrach już żałowałem zjazdu z głównej, bo ta boczna to masakra jakaś, stara kamienista droga, gdzie jazda po niej rowerem jest tragiczna do tego jeszcze tak obładowanym jak mój to kosmos, ale na szczęście po kilkuset metrach obok kamienistej drogi biegnie już asfaltowa uffff, co za ulga 😉
jak tu kurde jechać, masakra nie da się wrrrr
a to właśnie ta główna wspomniana już droga przez Park
gdzieś w połowie drogi napotkałem duży parking i sporo turystów, w miejscu tym można było się udać jakieś 2-3 km pieszo na klify, ale zrezygnowałem z tego bo widok taki już miałem, a dronem i tak bym nie polatał a kusiło by, nie polatałbym bo to Park Narodowy, ale skusiłem się na regionalną bułkę ze śledziem, jest to dość chwalone, ale hmmm jak dla mnie nic specjalnego zwykła bułeczka z cebulką i śledziem do wyboru, no…
bułka zjedzona i jadę dalej, droga mega zjazd z górki niezły był 😉
tutaj fajny widoczek na górce, ale fotka nie oddaje tego co widziałem na własne oczy…
tam jadę 😉
Nord Cap 🙂 coraz bliżej..
czas odpocząć… 🙂
dalej jazda polami, drogami rolnymi, ale betonowymi…
dogoniłem w polu dwa kombajny, MEGA duże kombajny nie wiem jaki miały rozstaw roboczy, ale jak jechały obok siebie to kosiły niezły kawałek pola, za nimi dwa kolejne traktory…
tutaj widać jaką mają siłę roboczą, jeden z nich zamiast przednich kół posiadał gąsienice czy jak to tam się zwie, widać to będzie na filmie potem
przez dłuższy czas miałem takie oto widoki, widać też kawałek wspomnianej betonowej drogi, w głównej mierze takie właśnie drogi są tu między plami, są to betonowe płyty, ale bardzo dobrze ułożone, nie ma bardzo dziur ani uskoków, jazda rowerem bezproblemowa…
dobijam w końcu na wspomniany już niemiecki Nord Cap
na domach znowu widać fajne malowidła
przed nim jeszcze po drodze przed wioską kościół, kościół zamknięty…
w miejscu tym spotkałem rowerzystów z Niemiec, była też jedna na trójkołowcu, od razu przypomniał mi się Mariusz Urbanek, pozdro kolego dla Ciebie
kawałek dalej, trochę później ląduje już na końcu wyspy, na nordcamp
jak punkt widokowy to fotki trzeba zrobić koniecznie 😉
ten punkt Kap Arconia znajduje się dokładnie TU
diabelskie pozdro dla DBT i ekipy 😉
no i jestem na końcu wyspy, jest klif, na dole MEGA duży kamień, zejście do niego jest, ale jakoś mnie tam nie ciągnęło i podarowałem sobie zejście i wyjście tam do niego 😉
miejsce dość fajne, przyjemne…
czas lecieć dalej, trasa przez pole tym razem droga trawiasta, miedza
fajne miejsce na loty dronem, dlatego korzystam i wypuszczam go…
loty za mną, widoki uchwycone na foto jak i video, które ukaże się ale później, a teraz trzeba jechać dalej, bo czasu jeszcze trochę mam do zachodu słońca, chodź tu podobno jest bajeczny zachód, ale jakoś spanie tu na dziko mnie nie kusiło bo sporo turystów, a i kręcić się będą z pewnością do samego końca, tak więc jadę dalej…
gdzieś w polu obrazek jak z westernu 😉
pięknie jest, koni, stadnin na tej wyspie też nie brakuje co kawałek można je spotkać i zawsze przypomina mi się moja córka, która systematycznie chodzi na jazdy konne i widać postępy bardzo
a to foto z dedykacją właśnie do nie, kocham cię Kornelko 🙂
a tak oto córka sobie śmigała nad morzem jak ja byłem na wyspie, ona w tym czasie z żonką wczasowały nad polskim morzem, tak osobno no ale tak to już u nas jest 😉
jadę dalej, okoliczne domy fajnie się prezentują co jeden to bogatszy, niektóre nieźle przyozdobione różnymi rzeczami, tak jak ten 😉
heh wydawało mi się, że pojechałem solo na ten wyjazd, a tu ciągle towarzyszy mi on buuuaaa ;), pogodo dziękuję Ci że byłaś ze mną 😉
jedziemy, jedziemy wybrzeżem dość wysoko w pewnym momencie widzę fajnie położony bar, z mega widokiem i tutaj nie mogłem się oprzeć browarkowi 😉
i oto on we własne butelce ;), pychotka, taka pogoda, taki widok, ten moment mam do dziś w pamięci 😉
a tak to sobie niepozorna budka byłą 🙂
ok czas kręcić już powoli i lokować się na leśną kwaterę, dookoła pełno kempingów, ale je nie chce płacić za nockę jakieś 12-15 euro tylko ten wyjazd zaplanowałem inaczej, dlatego szukam dalej miejscówki
mały odpoczynek jeszcze na plaży i mała konsumpcja tego i owego
dobijam do miejscowości Wiek, heh co za wiek 😉
z tego miejsca, z tej miejscowości jak popatrzyłem na mapę prowadzi tylko jedna droga i ścieżka do przeprawy promowej, zaryzykowałem i pojechałem tą ścieżką, okazała się jednak być bajeczna, mało uczęszczana, blisko zatoki…
kilka podejść pod nocleg i mam, miejscówka wydaje się MEGA
biwak gotowy, blisko wody, co prawda dostępu do niej nie było, ale wykąpałem się jakieś 40 minut wcześniej tak więc do wytrzymania…
jestem mega szczęśliwy, turystów, ludzi wcale tu nie ma, jest cisza i spokój…
a tak w domku mam od środka 😉
no i na koniec ten zachód słońca, bajka
na koniec przed spaniem, fotka miała być wcześniej, ale niech jest jak jest ;), na koniec jeszcze szybkie zgranie i segregacja fotek i video…
i na tym dzionek zakończyłem, idę spać około godziny 22:30, poniżej dla zainteresowany trasą jest ślad GPX
13.07.2019 Wiek, Witthower Fahre (przeprawa promowa), Trent, Garz, Zudar, Glewitz, Neuenkirchen, Wieck, Ranzin, Menzlim
Nocka za mną, nocka bardzo przyjemna i spokojna…
na dzień dobry już mam towarzystwo
na dole i u góry 😉
heh nawet jakieś jajka ktoś sobie zniósł, no ale niestety musiałem to oderwać…
jest godzina około ósmej, powoli trzeba się pakować i ruszać w drogę…
jeszcze śniadanko na szybko, później ogarnę coś więcej na postoju
obóz doprowadzony do stanu w jakim go zastałem, jak nie lepszym…
no i lecimy w kierunku już wspomnianej przeprawy promowej, miałem obawy co do niej, bo prom kojarzy mi się jak to u nas np. w Grzegorzowicach, jakaś tratwa i nie zawsze czynna, a tu wow, no to jest prom 😉
kasa zamknięta, bilety można kupić na pokładzie…
prom powoli dobija, na razie pusto, ale auta za mną w kolejce się już ustawiają…
dopływa, jest prawie pełny…
po chwili jestem na pokładzie
prom dość szybko płynie, dlatego na drugiej stronie jesteśmy chyba za 10 minut, czas znowu pokręcić i znowu konie na starcie…
za jakieś 15 km robię przerwę na śniadanie…
tym razem kosztowałem tak zwanego jedzenia liofilizowane, gotowe do zalania wodą, a do tego niby zdrowe i pożywne, faktycznie smak bardzo fajny, syte, tylko że niestety bardzo drogie
zjedzone i ruszam dalej znowu przez pola z wioski do wioski, ale drogami przepięknymi, no dobra ale chyba za dużo chwale tych niemców ;p
czasem zdarzy się coś takiego, takie płyty, ale też po tym można całkiem fajnie jechać…
w pewnym momencie zauważyłem sporą otwartą przestrzeń nade mną, wyjmuje drona i sruuu w górę
puszczam go za mną i sobie leci, tutaj tego nie widać, ale na video będzie ;), z góry można było zaobserwować ciekawe ślady dinozaura, dobrze że tu nie spałem 😉
jadę i jadę, dobijam do centrum wyspy…
wpadam do lidla i kupuje co nie co wraz z wodą, bo mojej przefiltrowanej już mi zabrakło, fajne jest to że po wypiciu od razu mogłem plastikowa butelkę oddać do maszynki, która wydrukowała paragon na 25 centów do wybrania w kasie, super sprawa, u nas to dopiero raczkuje…
no i jestem w centrum miasta, tutaj już dość tłoczno i sporo hałasu…
ogólnie fajne miejsce, nie ma źle tylko miasteczko, jego centrum (rynek) mocno u góry, także moim tirem miałem co robić aby się tu dostać 😉
fontanna przydała mi się nie tylko do fotek, ale też do przemycia się trochę 😉
lecę dalej, kierunek miasto Garz, miasto przez które już jechałem na początku, wspominałem też o starych ruinach jakiegoś zakładu, wcześniej na pierwszym dniu były fotki z gruntu, teraz z lotu ptaka…
wersja video też się pojawi, trochę nad tym czymś polatałem
dalej jakaś ławeczka i czas odpocząć
a że w sakwie znalazłem pifoo do tego z napisem festbier no to kurde musiałem brać i to fest 😉
kawałek dalej znowu konie do tego osiodłane, musiałem fotkę zrobić, ludzie nawet się cieszyli i pozdrawiali
no fajnie jest, ale przede mną nieźle ciemne chmury, mam nadzieję, że je ominę 🙂
nie no trochę strachu było, ale luz, to tylko jedna chmurka 😉
heh jedna, ale dogoniłem ją, tak dogoniłem bo uciekała mi ale za szybko jechałem i mam na własne życzenie…
w sumie trochę ochłody nie zaszkodzi, pada lekko ale i ciepło jest tak więc spokojnie…
pada lekko, no ale chmurę goniłem i goniłem, tak więc zatrzymuje się gdzieś na prywatnej posesji bo akurat fajna wiata się znalazła, parkuje pod nią z nadzieją, że właściciele mnie nie opierniczą, heh za jakieś 10 minut wpadają, ale spokojnie pozdrawiają i śmieją się jest dobrze, wrócili z plaży, deszcz ich też wygonił 😉
deszczyk przeszedł i słoneczko znowu nieźle zaczęło świecić, także wpadam na wybrzeże…
nie byłem sam, bo ludzi trochę jest, ludzi którzy nie wystraszyli się ciemnej chmury z której trochę popadało…
jest, jest plaża jest moja, dosłownie moja bo schowałem się gdzieś w krzakach gdzie nikogo nie było, no może jedna parka znowu nago się kąpiąca 😉
w tym momencie żal mi się zrobiło i zrobiłem dokładnie to samo do wody na waleta, kurde nawet to fajne uczucie jest, podobnie jak z sauną, jak zasmakujesz w kąpielówkach a potem spróbujesz bez to już nie chcesz do sauny w nich wchodzić u mnie tak przynajmniej było, no ale tam zawsze ręcznik masz a tu to coś innego, ale równie przyjemnego…
no i kolejne znalezisko w sakwie na szczęście ;), nie no to celowy i planowany zakup na ten moment…
spędziłem na tej plaży jakieś 2 godziny prawie, ale to był odpoczynek zaplanowany, do tego w tym miejscu gdzie jak na początku pisałem miałem jechać na starcie ale odpuściłem i właśnie dlatego cieszyłem się z tej decyzji, zmiany planu bo warto było, to już ostatnie chwile nad otwartym wybrzeżem…
no czas szybko leci, powoli trzeba się zwijać, plan to jazda do, a w zasadzie pod miejscowość Anklam już nie na wyspie, plan to prom, nie jazda przez most jak na początku mijałem w Stralsund, teraz inna droga… poniżej fajna fotka z motorkiem, widzisz jakąś różnicę? 😉
jadę sobie dalej i ucieszyłem się na taki oto znak, ale na szczęście jak do tej pory taki serwis nie był mi potrzebny…
no i jest wspomniany prom, miejscowość Maltizen, prom płynie dość długo bo odcinek niezły do pokonania, prom, a w zasadzie dwa bo mijają się na przemian, ruch tu spory, koszt to 2 euro z rowerem, a jest to dokładnie to miejsce:
heh tak to można jeździć ;), nie no śmieje się ale sporo tu ludzi, którzy właśnie transportują rowery autami i dalej kręcą, naprawdę co 5 czy któreś auto jest z rowerami na drodze…
bilet zakupiony tym razem w kasie wcześniej a nie jak poprzednio na pokładzie, ale koszt to 2,60 euro a nie jak pisałem 2 euro.
płyniemy, ruch na rzece nie to chyba morze, nie wiem w sumie, ruch dość spory…
ja na jednym promie a to ten drugi wracający w przeciwną stronę
i koniec, koniec przebywania na wyspie, jestem już po stronie niemieckiej, do Anklam mam jakieś 50 km, nie wiem czemu ale ciesze się z tej sytuacji, w sumie wiem czemu, zrobiłem to, zrobiłem mimo moich obaw, bariery językowej dałem rady…
radość dalej u mnie przemawia 😉
tutaj zastanawiałem się nad zmianą pojazdu 😉
potem droga betonowa się skończyła i zaczął się kamień, kurde masakra już pisałem o tym, wrrrr nie da się tym jechać, szczęśliwy byłem jak z daleka widziałem asfalt ;), ale jazda po tych kamieniach i tak trwała jakieś kilka kilometrów
wpadam do miejscowości Wieck, miejscowość turystyczna, bo ludzi sporo, fajny mostek i port
jechałem do tej miejscowości nie bez powodu, a powód był taki aby zobaczyć ruiny, resztki Klasztoru, a znajdują się dokładnie TU
po zwiedzeniu ruin udałem się na pobliską plażę, gdzie się wykąpałem i odświeżyłem potem wjechałem na kemping, gdzie nie raz nabierałem na podobnych miejscach wodę do bidonu, tutaj było inaczej, podjechałem wyjąłem bidon i ledwo co się napełnił podjechała Niemka na meleksie i mnie ochrzania że kradnę jej wodę, no kurde ale mi wieczór pierniczyła, no ale co się będziesz z …. kłócił, pojechałem dalej…
obieram w końcu ten kierunek wspomniany już, kierunek Anklam…
mijam po drodze przez wioski małe maszyny rolne, małe na tych fotkach może tego nie widać, ale one naprawdę były jakieś miniaturowe 😉
tutaj coś widać popatrz na siedzenie tego kombajnu i już widać jaki był mały 😉
w jakieś tam miejscowości, a w zasadzie nie jakieś bo prawie w każdej taki kamień był przy drodze, kamień coś upamiętniający, ten akurat coś z II wojny Światowej.
jadę i szukam miejscówki na nocleg, szukam bo powoli słońce zachodzi, patrzę na mapę i widze jakiś znaczki wiaty wypoczynkowej, tak więc jadę, droga do niej super, ruch samochodów tez była i to już dało mi do myślenia, że to będzie coś większego niż tylko wiata…
i tak tez było, nie myliłem się, jadę ta betonową droga jakieś 1,5 km, aż w końcu droga się kończy i ukazuje mi się MEGA przyjemne i przytulne miejsce, kemping, zatrzymuje się i rozglądam za drzewami na hamak ;), no ale cóż niestety lipa z hamakiem, w tym czasie jak ja się zastanawiam podchodzi Niemiec i coś do mnie gada, chodziło mu czy będę tu spał, no to zapytałem ile kasy a on mówi 3 euro, kurde no to jasne ze śpię, do tego ubikacja i bieżąca woda, jasne że biorę, a podczas płacenia dałem mu 4 euro a on na to eeee tam 2 wystarczy 😉
a zapytał jeszcze mnie o namiot czy mam, odparłem, że mam a guzik nie miałem, ale miałem nadzieję, że coś co mam w razie czego i tu własnie się to przydało się przyda 😉 jest to bardzo lekkie i małe po spakowaniu to tylko podłoga z moskitierą plus linki, do tego są konieczne jakieś dwa patyki lub kijki trekingowe jak w moim przypadku i pokoik jak znalazł 😉
miejscówka zajebista, a nie podałem lokalizacji jak by ktoś chciał, a jest to TU, muszę dodać, że było w tym miejscu dość wilgotno, tak mocno, że musiałem śpiwór do bivi włożyć bo inaczej bym był rano mokry, namiocik gotowy i teraz czas na pifffko, które wiozłem od 50 km, ale opłaciło się 😉
jako że mam dostęp do WC z umywalką no to korzystam;)
potem jeszcze coś na rusz wrzucić i czas kimać
heh nawet gości miałem 😉
na koniec dnia fajny zachód słońca w mega fajnym miejscu, cisza i spokój, tylko śpiew ptactwa…nie do opisania
DOBRANOC 😉
14.07.2019 Menzlim, Anklam, Grambin, Luckow, Dobieszczyn, Tarnowo, Szczecin
Pobudka, czas wstawać ;), taki oto widok miałem jak otworzyłem oczy ;), heh ale swoją drogą ta moskitiera zrobiła niezłą robotę przed komarami w tym miejscu, kurcze jak się do niej wieczorem schowałem to tylko widać było i słychać kupę komarów, no ale cóż, baju baju 😉
ogarniam się i ruszam do Anklam, przy wyjeździe takie oto cosik mnie zaatakowało 😉
tak,tak kierunek mam dobry, ciągle pisze o tym Anklam, ale tez nie bez powodu bo byłem już w nim z Gryfusem, Szczecińskiem Klubem Rowerowym w 2018 roku jak jechałem dookoła zalewu szczecińskiego a potem dalej solo, więcej TU, a przy okazji pozdrawiam Gryfusa, miałem w planie w Szczecinie do nich jechać, no ale jakoś nie wyszło…
kręcę się po tym mieście trochę szukać słynnej gigantycznej ławki na której siedziałem w 201 roku, ale niestety nie trafiłem, pogubiłem się
także Anklam trochę objechany, ale ławka wygrała 😉
centrum zostawiam za mną, kieruje się droga rowerową w kierunku Szczecina…
znaków na Szczecin nie ma jeszcze co prawda, ale chyba jadę dobrze 😉
jadę dobrze na pewno ta trasą jechaliśmy wspomnianym już klubem Gryfus, to droga rajdu dookoła zalewu szczecińskiego
jest tu cisza i spokój, mnóstwo ptactwa…
a w tym miejscu dokładnie w tym podczas rajdu Gryfus częstował nas obiadem…dokładnie TU
jest tu naprawdę fajnie w tych okolicach, to taki Raciborski Łężczok
zmęczony się zrobiłem i myślałem że skorzystam, ale nie no żartuje, jadę dalej 😉
wpadam do miejscowości Uecermunde
dalej miejscowość Belin, gdzie pomykam na kąpielisko w zatoce…
hmmm no co tu napisać, no co 😉
byłem pierwszą osobą na plaży, ale po 20 minutach pierwsi goście
a to widok podczas leżakowania 😉
czas ruszać po godzinnej sjeście, ruszać dalej…na wyjeździe z takim oto żółwikiem zrobiłem sobie samojebkę 😉
i lecimy…
napotkany po drodze kościół z 1725 roku
dokładnie mieści się TU
kawałek dalej o mało co gorączki nie dostałem taka oto droga przez jakieś 5 km, rzeźnia, kostką nie da się jechać, a pobocze też niczemu sobie gorsze, na szczęście po jakiś 2 km w lesie biegła droga, ścieżka do rowerów i pieszych, od razu jak ją zauważyłem to była moja i co za ulga…
no i powoli mamy kierunki na Polskę, Szczecin…
i baaa jestem na granicy…
fota z fana DBT
swoją
i w tym miejscu przyszedł tez czas na zdjęcie Polskiej flagi, cały czas za granica była ze mną, ale tu w PL myślę sobie po co, dlatego zwinięta ląduje na bagażniku…
ostatnia fota i lecimyyy
wpadam do Szczecina
i od razu na Dworzec w celu prze bukowania zakupionego już wcześniej biletu powrotnego, a że wyjazd zakończyłem prawie dwa dni wcześniej to wracam…
bilet ogarnięty, wracam jutro o 5:45, pociągi wieczorne wszystkie pełne, także powoli bo mam czas a więc idziemy na małe co nie co i cosik zjeść…
a tak na marginesie to knajpę polecam, jadłem już w niej nie pierwszy raz i zawsze jedzonko OK (GPS)
w między czasie przegryzania obiadu i popijania browarku szukam noclegu, noclegu już na kwaterze, tak aby do pociągu się odświeżyć, niestety jak to bywa z noclegiem na jedna noc to nie takie proste już nie raz pisałem na ten temat i niestety nic się nie zmieniło, osoby szukające jednej nocki właściciele pensjonatów czy podobnych mają nas gdzieś, nie opłaca im się do jasnej cholery co za banda wrrr
po jakiś 10-ciu telefonach w końcu znalazłem nockę w super warunkach 5 km od centrum, to nie problem, cena 52 zeta, duży studencki obiekt, łazienka w środku, rower w piwnicy bezpieczny, tak na przyszłość to lokalizacje polecam (GPS), jest to do Studencki Arcona
na koniec jeszcze szybkie zgranie fotek na lapka i do łóżeczka bo o 4:20 pobudka i na Dworzec trzeba jechać 😉
15.07.2019 Szczecin PKP – Wrocław, Gliwice – Gliwice, Chudów, Rybnik
no i mam rano, chciałem pociąg o 5 to mam ;), wstaje, szybkie ogarnięcie, wymeldowanie się i jadę w kierunku dworca, jadę przez Błonie, gdzie i tu znowu Gryfusa muszę wspomnieć, gdzie startują na rajd dookoła zalewu…
Urząd Miasta w Szczecinie
po przekręceniu 5 km jestem na dworcu
i za chwile w pociągu, jaki luz wow, trochę się zdziwiłem…
ale ten luz długo nie potrwał ;), wpadają opiekunowie z dzieciakami, którzy jada na obóz, jest ich chyba ze 30-tu, cały przedział na rowery to plecakami zawalili :), no ale jadę mam swoją miejscówkę, trochę głośno jak to z dziećmi, ale jakoś to wytrzymam do Wrocławia, bo tam mam przesiadkę
heh no i jest przesiadka, bilet na rower kupiony i opłacony, ale miejsca na niego to już nie ma, stoi w pierwszym wagonie od lokomotywy
trasa dość spoko leci, nawet nie wiem a jestem w Gliwicach…
obrałem sobie kierunek Chudów, mimo to że trasa dłuższa, to i tak jadę na Chudów, a po co hmmmm 🙂
strefa przemysłowa w Gliwicach a to ustrojstwo to chyba Amazon, nie wiem dokładnie, kolejny obóz pracy
no i jetem w Chudowie
wpadam do Tekli i pech Tekla zamknięta no to wskakuje do baru obok i jedno pifeczko na miejscu 😉
a po nim loty, loty wysoko i to na procentach 😉
polatanie, pocykane i ponagrywany Chudów :), jadę przez Ornontowice a tu taki oto samochodzik, nagrany zostałem jak byk z tym moim tirem, ale niestety nie wiem kto to robił, auto na hiszpańskich blachach było…
do Rybnika wpadam i tu MEGA zdziwko, spotkałem dioblice, Asia heh, ale była radość z obu stron 🙂
chwile się pogawędziło i czas jechać coś na ząb wrzucić, wybrałem:
jedzenie u tego gościa jest niesamowite, pyszna domowa kuchnia i do tego tania, zestawy od 13 zł
nio brzuszek pełny i już w domciu 😉
od razu po przyjeździe zabrałem się na suszenie sprzętu noclegowego, który mimo pogody trochę był wilgotny…
trochę tego było, balkon cały zawalony 😉
a tak wyglądała cała trasa:
OK przyszedł czas na podsumowanie mojego tripu:
Tak więc podsumowując ten wyjazd muszę stwierdzić, że nie należał on dla mnie do łatwych z tego tytułu, że to wyjazd solo do obcego kraju, bariera językowa, sam budziło we mnie strach i niepokój, ale do czasu. Już na starcie siedząc w pociągu DB w Świnoujściu czułem się obco, co prawda bilet już miałem zakupiony wcześniej przez neta, ale i tak byłem niepewny czy mam dobry bilet, kasy na dworcu nie ma, podjechał pociąg wsiadam bo stacja końcowa i godzina odjazdu się zgadza ;), jadę podchodzi konduktorka i no i, jak się tu dogadać, pokazuje bilet, denerwuje się, a ona do mnie po Polsku buuaaa ;), dokupiłem tylko bilet na rower Fahrrad jak się dowiedziałem potem ;), koszt to 5 euro, i już teraz mogę napisać, że ten bilet na koleje DB to mój największy wydatek bo 130 zł, odległość do przejechania koleją to jakieś 150 km, także bilet dość drogi, ale tak sobie to wymyśliłem, w pierwszym planie miałem jechać ten odcinek rowerowo, ale jakoś zmieniłem i w sumie zadowolony z tego byłem…
Wyjazd ten oceniam jako bardzo dobry, pogoda dopisała, nabrałem większej pewności siebie, już mnie korci kolejny wypad solo za granice mojego kraju ;), ale powoli :), co do zwiedzenia wyspy to nie mogę narzekać, sporo zobaczyłem, sporo po leżakowałem na plażach, niestety wypad solo ma ten minus, że zwiedzanie obiektów od środka jest prawie niemożliwy, problemem jest pozostawienie roweru bez opieki, a na to pozwolić sobie nie mogłem, jest kilka miejsc które chciałem zobaczyć od środka, no ale nie udało się, polecam osobom tam jadącym obiekt taki jak:
gondola podwodna, więcej TU, miejsce robi MEGA wrażenie z góry, drugie miejsce które polecam a nie byłem na górze, tzn byłem ale dronem ;), jest wieża widokowa nad koronami drzew, więcej TU, fajnie tez zobaczyć wspomniany już wyżej budynek powojenny, budynek rozciągający się przez setki metrów, obecnie w połowie jest w remoncie, ale warto więcej TU, był to w zasadzie hitlerowski budynek wczasowy…Jest było jeszcze kilka ciekawych miejsc które zobaczyłem, bardzo fajną sprawą byłą moja pierwsza przeprawa przez wodę, przeprawa na łódce z rowerem, a łódką sterował gość wiosłami, koszt 2 euro, bardzo mi się to podobało, super przeżycie, kolejne przeprawy przez wodę to już duże promy.
Jeśli ktoś planował wyjazd w te strony a się jeszcze zastanawia to mogę zdecydowanie polecić, bo naprawdę wyspa spoko, fajne tereny, zabudowania. Ja nocowałem na dziko w lasach, miedzy drzewami, spałem w hamaku, było to trochę ryzykowne, bo niestety tak jak u nas spanie na dziko jest zabronione tak samo tam na wyspie, no ale cóż zaryzykowałem i udało się, wyrzutów nie mam z tego powodu ponieważ, nie zostawiam śmieci i podobnych rzeczy po nocce, wszystko jedzie ze mną do kosza najbliższego, obawiałem się trochę wizyty np. strażnika czy podobną osobę i kosztować mnie to mogło sporo euro, tyle że odechciało by mi się biwakować, no ale jak już pisałem cóż, ryzykować czasem trzeba.
Dodać też muszę, a w zasadzie pochwalić kierowców tu jeżdżących po wyspie, niesamowita kultura jazdy w stosunku do rowerzystów, jestem pod wrażeniem, niestety o polakach nie można tego za nic powiedzieć, jest dokładna odwrotność i chamstwo, podczas jazdy po drogach, co mało się zdarzało bo jest tu sporo ścieżek i dróg rowerowych, ale jak już na drogę się wjechało to omijanie mnie było mega prawidłowe i bezpieczne, ja się nie stresowałem ani nic podobnego, a niestety po przekroczeniu już później granicy znowu to samo, trąbienie, wyprzedzanie na milimetry, wrrr, mam tylko nadzieję, że za kilka lat to się u nas zmieni i rowerzyści będą traktowani podobnie jak tam, wiem są kierowcy tacy i tacy tak samo rowerzyści, ale kurcze rowerzysta nie ma szans w starciu z kupą blachy, a kierowcy tego nie rozumieją niestety…
Na koniec dodam, że planowałem już w zeszłym roku ten wypad, ale nie wyszło, za to w tym roku kopa dostałem od Karola Wernera który prowadzi Blog Kołem Się Toczy, jak widziałem jego wyjazd, potem się z nim trochę kontaktowałem i udało się, pozdrawiam też Damiana Berłowskiego z blogu Rowerem po Śląsku, który planuję taki wyjazd, na koniec pozdrawiam też Filipowe Kilometry…
Zachęcam do pozostawienia komentarza poniżej…