SOLO Wrocław – Karpacz – Kłodzko…
kolejny i zarazem chyba ostatni wyjazd w tym roku, w tym sezonie, nie planowałem go wcale, ale patrząc na prognozy pogody, że zapowiada się ona do końca tygodnia super, to zapytuję moją żoneczkę wieczorem czy jutro mogę wyjechać na rajza na kole, heh pytanie :), dzwonie też ko roboty do Grzesia kierownika i pytam czy ma dość ludzi do niej, a on odpowiada, poczekaj obadam sytuację i oddzwonię no i oddzwonił no i mam ;), więc szybka ustawka trasy i pomysł pada na góry, heh zamiast sobie ułatwić to utrudniam, no ale cóż, jadę rano o 5:10, a wstałem o 3:30 z Nędzy do Wrocławia i dalej już kierunek rowerem Jelenia Góra i Karpacz…
do Nędzy dojeżdżam i mijam gości ledwo widzącego i zwracam mu delikatnie uwagę że przydało by mu się oświetlenie z tyłu a on na to że będzie heh, myślę sobie oby nie było za późno, no ale cóż na głupotę nie ma rady…
wpadam na dworzec kilka minut przed czasem, jakoś tak wyszło ledwo co zdążyłem, ale jest udało się, jestem w szoku ile ludzi w środku siedzi, pociąg prawie pełny…
po dwóch i pół godzinie jestem w Wrocku, wychodzę i od razu jadę w trasę zero zwiedzania go, zresztą już tu byłem tyle razy że mam dość tego tłoku ;), wpadam od razu na ścieżki…
mijam SkayTower, ale już tam nie podjeżdżam bliżej bo szkoda czasu…
najlepszy odcinek, jadę nim już tu drugi raz, droga się kończy i ścieżka prowadzi w sam centrum pola kukurydzy, wydeptana, fajnie do przejechania, i udaje się…
po tym odcinku specjalnym wpadam do miejscowości heh no jak mocno zbliżonej do mojego nazwiska 😉
kawałek dalej krzyż pokutny, foce go i jadę dalej…
Kąty Wrocławskie zasiadam na ławce bo coś żołądek mnie woła i wrzucam coś na ruszt…
dalej kierunek Strzegom, postój chwilowy w Mietkowie przy kamieniołomie i jeziorku
widoczek fajny to i fana DBT
ruszam dalej i wspomniany kamieniołom, przez zakład idzie można powiedzieć droga…
kawałek dalej, zakupuję nawodnienie i robię swojego izotonika woda i cytryna…
i kolejny kamieniołom, ale taki dupny…
dalej miejscowość Łażany gdzie znajduje się piękny Pałacyk, ale teren ogrodzony i tylko tyle co widać…
kawałek dalej dosłownie kolejne ruiny Pałacyku, też fajny widok (GPS)
dalej kierunek Strzegom, i było to widać, bo koni co nie miara na ścieżkach…
obiekt gigantyczny, stadnina mega wielka, pola do biegania mnóstwo…
przed dojazdem do centrum się zagubiłem i myślałem że jestem w Świebodzinie ;P
nio ale to pozory, jestem jednak w centrum Strzegomia..
jadę dalej i szybkość spada diametralnie, górki się zaczynają i wioski, sklepów co kot napłakał, wody już nie mam, nic do picia, ale w końcu jest jakiś komunistyczny sklepik i wskakuje do niego i znajduję nawet zimne pifoooo, ja pierdziu co za radość 😉
no ale trzeba ciś dalej kierunek Bolkowo i zamek na szczycie, znowu szczyt 😉
potem lekko z górki…
i przerwa na drugie śniadanie…
a tu focia z dronika…
było już fajnie, a tu kutwa znowu za zakrętem masakra jakaś ;), dobrze że był ten sklep wcześniej bo bym zjechał chyba…
wyszły ze mnie wszystkie soki, kurde co za cycki, ja pierniczę, trzeba coś zacząć trenować chyba 😉
no ale w końcu jest z górki też 😉 to zjazd do Jeleniej Góry, a Miro mi pisał o górkach ;p
droga w remoncie, zwężka jest to i korki mega, ale buuuaaa rower to piękna sprawa, pobocze jest moje, auta co ominąłem to mnie wyprzedzili za jakieś 5-7 km dalej 😉
no i jest Jelenia Góra dojazd fajny, ścieżki są, wjazd i na osiedlu fajny rysunek jelenia…
kawałek dalej centrum i kontrast zabudowań, ta jest z prawej strony ulicy
a ta z lewej, szok…
jak centrum to i fota Ratusza…oczywiście Jeleń musi być
kawałek dalej, za centrum w kierunku Karpacza fajny skansen wojenny gdzie przybijam fajną pieczątkę, ale to później…
byłem dość mocno zmęczony i myślałem, że nocleg strzelę sobie w Jeleniej, ale jakoś siły mi wróciły i jadę dalej do Karpacza, znowu pod górkę, ale już do ogarnięcia jest, poniżej widoczek na Śnieżkę…
i kolejny widok na Śnieżkę, dziś pogoda naprawdę super…oby tak do piątku
no i jest Karpacz, ale to tylko znak do centrum ciągle pod górkę i dość daleko jeszcze 😉
wpadam tam i szukam noclegu a tu taki widok DIOBŁA
za nim jakiś DEMON
i kawałek dalej pizza DIABLO, kurde…
po tych widokach boje się tu spać ;), ale co do spania to inny temat kosmos w sumie, niestety tak jest, że nikt nie chce się brudzić z ludźmi na jedną noc i jedną osobą i naprawdę ciężko jest z noclegiem, szukam i szukam i jak pytam o jedną noc to olewka totalna wręcz chamska, SZOK, ale w końcu znajduję go za kwotę 45 zł, i już byłem super zadowolony, kwateruje się i myślę sobie gościa mogę polecić, a po zakwaterowaniu się mówi że 50 zeta musi być, i plan jego polecenia padł, no cóż, ale i tak to najtańszy nocleg jaki znalazłem, wszędzie do okola 60 zeta w górę…jestem zakwaterowany, najedzony i teraz piszę ta oto relację przy browarku – pozdrorowerek jak to znany Samotny jeździec pisze, w sumie jestem w jego ulubionych terenach tak więc pozdrawiam Cię Januszu…
Jutro kolejny dzionek rajzy, kierunek i plan to dojazd do Kłodzka jakieś 100 km niby nie dużo ale w terenie górzystym, zobaczymy jak dam radę to dojedziemy, a może i dalej 😉
no i budzik zadzwonił trzeba się zbierać, za oknem miodzio, pogoda się robi, słońce wychodzi tak więc ogarniam się i jadę do góry, tak od razu do góry, plan był aby w dół :), ale będąc tutaj nie mogłem sobie odmówić podjazdu na szlak pieszy w kierunku Śnieżki, jadę, widać ją 😉
ciągle pod górę nie ma lekko, a słońce daje od razu z rańca…
w górę i w górę, czasem spoglądam na Śnieżkę i aż mnie rwie, ale na tym rowerze nie dałbym rady…
w końcu dobijam na szczyt gdzie zaczyna się szlak, robię fotkę przy znaku Karkonoskiego Parku Narodowego
poniżej znajduje się wodospad pod nazwą DZIKI, tutaj GPS
foto z faną DBT
i jeszcze jedno, bo nudno by było 😉
ok Park mam, wodospadzik też, teraz zjeżdżam w dół kierunek znowu Karpacz, ale inną drogą, znajduje się tu miejsce podobne jak na Górze Żar, jest pod górkę a grawitacja go pcha do góry, dokładnie znajduje się to TU
widok z tego miejsca MEGA
zjeżdżam do Karpacza i zatrzymuje się na sekundę na zaporze, i fotka…
dalej Karpacz, wjazd przez tunel
i wyjazd z niego, widoki piękne…
dalej główną drogą na zakręt o słynnej nazwie “język teściowej” 😉 – tu jego położenie, tam chwila przerwy i jadę dalej…
a tu akurat ekipa remontowa maluje język teściowej 😉
kawałek dalej ciekawa budowla, jakaś piramida, ale zero informacji co do niej…
jadę cały czas do góry, górka niezła, ale w końcu docieram na przełęcz…
planowałem tu odpocząć i coś wrzucić na ruszt, no i udało się, ta ławeczka to nowy nabytek, dowiedziałem się od obsługi, została postawiona dokładnie kilka godzin wcześniej, więc nie wykluczone, że jestem pierwszym turystą na niej siedzącym 😉
konsumujemy to i owo, i robimy sobie swojego izotonika…
przełęcz teraz to już tylko z górki, i faktycznie tak było, wow
jadę i jadę w dół jakieś 10 km dobre, aż wpadam do Krzeszowa i wpadam pod Cysterskie Opactwo – GPS
obiekt robi wrażenie…
na długo tam się nie zatrzymuję i jadę dalej, a dalej niespodzianka Diabelska Maczuga heh no to postój i fota z faną Diablo Bike Team 😉
kawałek dalej Krzyż pokutny…
i kolejny…
potem widze z daleka wieże widokową, no to pomyślałem, że tam wpadnę…
a dojazd wyglądał tak, lekko nie było
lekko nie ale warto…
i jeszcze jedna fotka z góry…
dalej to już niedaleko graniczy do Czech, bo trasę tak zaplanowałem, udaję się jeszcze do kantoru, zakupuję parę koron i jadę…
no i witamy w Czechach…
jadę przez wioski, a tu taki moloch na wzgórzu..
i jakoś dziwnie zaparkowany rower 😉
długo zastanawiałem się czy jechać przez Czechy czy może naszymi terenami, ale jak już tu jadę to widoki przepiękne, warto było jedynie co mocno przeszkadzało to mocny wiatr…
miodzio, te zdjęcia nie oddają tego co widziałem na własne oczy…
Czechy za mną, po przejechaniu jakieś 25-30 km, zaraz za granicą droga prowadzi pod zakaz, ale mnie on nie dotyczy…
i bardzo dobrze bo jazda nią jest zajebista, widoki przepiękne…
zobaczcie sami…
naprawdę piękny przejazd i widoki, nie mogłem się oprzeć i postanawiam zrobić sobie przerwę na łonie natury…
wyjmuję kuchenkę i kawusi gotowa ;), z widokiem gratis jak widać 😉
ajajajaj – bajka
no ale trzeba jechać, do Kłodzka coraz bliżej i kolejna wieża widokowa przede mną, ale odpuszczam i jadę dalej
droga widokowo piękna, ale jakościowo to już nie…
a ta to już nawet nie wspomnę 😉
wpadam w końcu do Kłodzka i od razu z daleka taki oto widok – heh
wpadam do centrum na obiadzik w barze i zabieram się do szukania noclegu, co znowu nie jest łatwe, kurde jak mnie to wkurza, pytasz o nocleg to miejsce jest, ale jak dodasz że jedna noc i jedna osoba to już nie ma – kuźwa co za chamstwo nie rozumiem tego…no ale cóż tak to mamy, w końcu znajduję nocleg w domku cena może nie jest atrakcyjna bo 60 zeta, ale nie mam wyjścia, a naprawdę chciałem już odpocząć bo trasa z Karpacza mnie nieźle wypompowała…
jestem na miejscu, szybka kąpiel i łóżeczko jest moje wraz z pifkiem 😉 i czas na odpoczynek, dzionek dziś dość ciężki bo mnóstwo górek, ale jestem w Kłodzku, a jutro dalej, gdzie zobaczymy…
no i nastał kolejny dzionek, pobudka godzina 6:30, plan hmm raczej kierunek dom, ale z Kłodzka to jakieś 180 km i do tego teren dość pagórkowaty, ale nie miałem pomysłu, siedziałem dość długo i planowałem jeszcze trasę na nocleg, ale naprawdę brak, tak więc postanowiłem pokręcić w kierunku domu z nadzieją, że dojadę po takim dystansie…a to moja kwatera, rower oczywiście w środku ze mną nawet łóżko małżeńskie 😉
no to spakowany i czas ruszać, Kłodzko i kierunek Kamieniec Ząbkowicki, chciałem ominąć drogę krajową na Złoty Stok, wiem, że trochę dokładam do tego niezła górka mnie czekała na przejechanie no i zaczęło się 🙂
ledwo co na starcie a tu już wszystkie poty ze mnie wychodzą 😉
jest w końcu jest jakieś 6 km podjazdu w żółwim tempie, ale docieram na przełęcz, do tego z kapciem…
kapeć jak znalazł ;), u samego szczytu i tak miałem tu plan odpocząć, no to do roboty, dodam, że nie pamiętam kiedy miałem kapcia, nawet ten to nie kapec z przebicia z czegoś na drodze tylko przetarcie dętki przez wewnętrzne naklejenie na oponie łatki, tak na oponie bo jeżdżę dość długi czas z niezłą dziura w niej od kwietnia tak więc od tego czasu zero kapci, dobra opona, do tego dętka no i pasek antyprzebiciowy i jest MOC
kapeć zreperowany, cos tez zjadłem i teraz nieźle w dół jakieś 9 km, buuuaaa, ale było, fajny zjazd ale asfalt nie do końca fajny, ale co tam bajka, to własnie w górach jest najlepsze, zapłata za podjazdy, piękny zjazd i do tego widoki…wpadam do Kamieńca Ząbkowickiego gdzie jest fajnie wyglądający zamek, ale niestety odpuszczam go bo dystans duży do przejechania…
dalej wpadam do Paczkowa, tam mała przerwa…
wpadam też do informacji i dostaję mapy okolic i przygranicza, pakuję to i dalej…
obieram kierunek Dzięwiętlice, wioska na końcu PL, zaraz za nią Czechy, po drodze krzyż pokutny…
no i takie widoczki góry zostawiam z tyłu ufff w końcu 😉
super droga…
no własnie wioska, od mojej ostatniej wizyty w niej trochę się zmieniła, miałem nadzieję, że ta droga graniczna tez się zmieni, ale nie, jest to droga gdzie z lewej strony to PL, a z drugiej CZ, jest przejezdna nie ma źle, odcinek jakieś 3 km…
gdzieś w połowie pięknie się zrobiło, widoczek na góry znowu, kukurydza wokoło i cisza miód, malina, nie mogłem się oprzeć browarkowi który wiozłem od Kłodzka przez te góry, teraz przyszedł na niego czas…muuuuu
wyjeżdżam z tego pola i teraz już asfalt, do tego mam zwidy bo wydawało mi się, że jade sam a tu nagle heh 🙂
dziś trasa w koszulce Filipowych kilometrów…
dalej kierunek Paczków…
gdzie musiałem już coś wrzucić na ruszta, bo osłabłem niemiłosiernie…
poprawiło się i jade dalej, kierunek Czechy do PL przez Osoblahę
jak Osoblaha to i konieczny postój znany nam z Raciborza (pttk) bar na końcu osiedla i pyszne czopowane piweczko za 4 zeta w przeliczeniu na złotówki, a tu macie jak by ktoś był w okolicy jego położenie GPS
oto i on 😉
no i jest, naprawdę spragniony byłem jak nigdy ;p
po napojeniu się jadę w dół w kierunku granicy, ale wcześniej podjeżdżam na kolejkę wąskotorową w tej miejscowości, bo byłem już tu tyle razy, ale jeszcze nigdy pod nią, ale w sumie to nie warto było totalna cisza i koniec świata…nie wiem w końcu czy to jest czynne i działające tory do tego jeden wagon rozpadający się i tyle…
dalej Głubczyce po drodze niezłe wzniesienia i taki sobie fajny domek już w PL
a tu taka samojebka w lustrze 😉
i piękne miejsce gdzie widać to gdzie byłem mniej więcej, ufff jaki jestem szczęśliwy…
mega…
szczęśliwy, że aż dronem polatałem 😉
piękny widok…
no i dalej do Głubczyc, ta fota z dedykacją dla DBT
Głubczyce tylko przeskakuję i dalej do Baborowa, gdzie postój na ryneczku i zakupy w sklepie, pozdrawiam moich znajomych Małgosie i Artura, myślałem podjechać na kawkę, ale niestety musiałem odpuścić, bo już późno, a do domu jeszcze jakieś 50 km, do tego ubzdurało mi się przekroczyć jak juz bedzie blisko 190 km, przekroczyć 200+
napojony, cos na ząb tez wpadło…
i dalej na Racibórz…
jak już wspomniałem 200+ to musiałem odbić na Łężczok i potem Rudy, aby ten dystans osiągnąć, nie było lekko…
to miejsce jest magiczne, super…
posłuchałem ptaków w Łężczoku to teraz czas ciś dalej przez Rudy, wpadam w Stodołach do Przynęty, gdzie zasiadam…
i delektuje się…
potem już centrum i na myjnię obmyć rumaka po ciężkiej trasie…
jeszcze zakup kebsa i konsumpcja go pod altaną w moim i diobła miejscu 😉
na tym wyjazd kończę, przekroczyłem 200 km ledwo co, ale jest do tego wymuszone bo bez Łężczoka i Rud było by jakieś 185, ale jakoś mnie wzięło w sumie nie wiem po co, ale zrobiłem to, a co mi tam, w tym momencie pomyślałem sobie o Adi Ha jak on mógł przejechać 500 czy więcej km od strzału, niesamowite…
Podsumowując krótko wyjazd znowu muszę napisać, że był MEGA mimo, że kręciłem sam, no ale jak to spontan, kogo znajdziesz z dnia na dzień na rajzę kilkudniową?, jak wspomniałem był to mega spontan plan na 4 dni, ale wróciłem po 3 dniach bo plan osiągnąłem, przekręciłem 480 km z Wrocławia po Karpacz, Kłodzko, Paczków i zjazd do domu, jak dla mnie to wyczyn zważywszy na góry, nie było lekko, zaliczyłem też Karkonoski Park Narodowy, miał być jeszcze drugi po drodze Góry Stołowe, ale odpuściłem bo za mocno musiałbym się wspinać, a już miałem dość ;), mimo tego uważam, że i tak dużo zwiedziłem i zobaczyłem, pogoda zajebista taka jaka prognozowali, udało mi się, urlop na zawołanie i wykorzystany na MAKSA – buuaaa, ale to już chyba ostatni taki wyjazd w tym roku, niestety…ale nie ma co narzekać bo było już ich w tym roku sporo, TU możesz zobaczyć
Dziękuję osobą, którzy mnie dopingowali na trasie, fajnie to pomaga, jak ktoś do ciebie pisze i cos tam cos tam 😉 super pozdro w głównej mierze dla DBT
oto zdobyte pieczęci na rajzie: