wyjazd SOLO przed siebie i bez planu…
wyjazd niby zaplanowany, ale nie do końca, bo miało go nie być, no ale wyszedł ;), totalnie bez planowania trasy, no może tylko tyle, że jakiś kierunek obrany, wszystkie toboły na rower w tym namiot i jazda przed siebie jak tytuł wskazuje, na początek Racibórz, aby rozliczyć się z Pttk za Oświęcim, który organizowałem…
Pani Krysia częstuje mnie kawką, i przy okazji odczekuję burzę, bo przechodzi przez Racibórz, patrzę na apkę pogodową o widzę ze za jakieś 2h będzie po wszystkim, no więc odczekuję w końcu to wypad spontaniczny i bez specjalny celów, gdzie znajdę kwaterę to będę spał 😉
godzina jakaś 11:30 i pogoda się poprawia, a raczej burza poszła w kierunku którym się udaję, ale spokojnie jadę więc nie dogonię 🙂
wpadam na Łężczok jak już tu jestem…
przerwa na śniadanko…
przy okazji naklejam moją naklejkę obok Rowerem po Śląsku…może jej nie zerwą 🙂
Łężczok jest jednak piękny o każdej porze dnia i roku…
dalej kręcę wioskami gdzie przejeżdżam obok zamkniętej dawno przeprawy promowej
kawałem dalej spotykam towarzysza 🙂
wpadam tez do Dziergowic na zalew, piękne miejsce…
super, woda kryształ i pewno głęboko jak jasny gwint…
jestem niedaleko Bierawy, gdzie często pracuję i jest tam niezła knajpka pod nazwą “Bar pod semaforem” więc wpadam tam i zamawiam gołąbki, dostaję dwie sztuki i kupę ziemniaków, cena 9 zł
zobaczcie sami, jak to zobaczyłem to zwątpiłem 🙂 no i nie dałem rady, jeden zostawiłem na wieczór, poprosiłem o pudełko na wynos i reklamówkę, dostałem bez problemu, i na wieczór podgrzeję i będzie jak znalazł
dalej kierunek Kędzierzyn Koźle i ty jestem w szoku jak miasto ma rozbudowaną infrastrukturę ścieżek rowerowych, super się jedzie, co prawda są odcinki jeszcze w remoncie czy budowie, ale te zrobione to asfalt, bez schodów jest MEGA
dalej przejeżdżam nad kanałem Gliwickim…
i wpadam do Januszkowic nad Jezioro Srebrne, gdzie chciałem rozbić namiot, ale okazało się, że opłatą 10 zł mnie nie ominie, niby nie dużo, no ale chce za freee i już 😉
wpadam do ośródka i kupuję izotonika pierwszego w tym dniu…
ale z miejsca jednak wylatuję i jadę dalej kawałek, pytam okolicznych ludzie gdzie tu można namiot za free rozbić, a oni mówią jedź pan na ośrodek Rueda
no i wpadam do niego pytam obsługę i dostaję zielone światło za free 🙂
rozbijam namiot i gotowe 🙂 teraz czas dla mnie…
trochę się wykąpałem we jeziorku…
potem fotka z drona, w tle niestety śmieci, no ale cóż miejsce darmowe i tyle, może źle wygląda, ale jeśli chodzi o zapachy to spokojnie nie było ich w namiocie, jest OK
miejscówka jest to czas odgrzać wspomnianego gołąbka 😉
a takowe mam widoczki na ośrodku…
a taki z namiotu 😉
nie no ten z namiotu a tam powyżej to sakwa na rowerze 😉
nio i na tym dzionek się kończy, miejscówka MEGA i za free, za co bardzo dziękuję obsłudze za zezwolenie, aaa zapomniałem dodać, że jak siedziałem sobie w namiocie to podchodzi obsługa i mówi do mnie, że do 20-tej maja czynny prysznic i mogę skorzystać, kurde no to jasne że biorę 😉
no to noc mamy za sobą, bardzo udana i bezpieczna w super miejscu raz jeszcze dziękuję za możliwość pobytu w Rueada Januszkowice, obsługa stanęła na wysokości zadania, a tak swoją drogą to super ośrodek dla ludzi aktywnych, polecam. Jeszcze ostatnie spojrzenie na ośrodek i w drogę…
kawałek dalej widać Koksownię Zdzieszowice, gdzie dość często mam okazję pracować przy pociągach…
widać też Annaberg, Górę Świętej Anny, ale odpuszczam ją sobie bo upał niesamowity, a po co sobie trasę utrudniać i szarpać się do góry z namiotem i innymi rzeczami, a dziś patelnia niesamowita jest, jak to mój kolega Diablo mówi jak termoobieg w piekarniku 😉
Anka ominięta za to wpadam do Zimnej Wódki napić się bo upał jak jasny gwint 😉
robię małą przerwę na śniadanko…
i jadę dalej, ale po godzinie znowu przerwa bo naprawdę można zwariować, patelnia, patelnia i jeszcze raz patelnia, o udar nie trudno, także jak widzę jakieś drzewa to od razu pauza…
kolejny przystanek to Pławniowice, oczywiście pod drzewami bo inaczej się spalę na pył, też mały odpoczynek z kąpielą oczywiści…
dalej Chechło Nakło w Tarnowskich GórCH, zatrzymuje się przy słynnej knajpie u Adika, gdzie stacjonują Morsy Chechła Rodem w zimie…pozdrowienia dla nich…
przed TG chwila na sfotografowanie Zamki, niedaleko też jest wypływ z Sztolni Czarnego Pstrogą, jechałem obok tego, miejsce super, ale dziś odpuściłem, nie wiem czemu, a była nawet okazja się w tym wykąpać, no cóż
na zalewie Chechło myślałem, że przenocuje bo miejsce było już nawet załatwione, ale w portwelu pusto i nawet na browka by nie starczyło, a sakwy puste 😉 tak więc jadę do Miasteczka Śląskiego bo ściany płaczu i kasę wybieram, ale myślę sobie kurde młoda godzina jest może podjadę na Pogorię w Dąbrowie Górniczej, no to jadę…a co mi tam czuje się na tym spontanie jak emeryt ;), do Pogorii nie dobijam bo znajduję miejsce na przystani u Bosmana w Preczycach i lokuje się na obiekcie za freee
także dziś dzionek aktywny w kąpiele, mijałem 3 zbiorniki wodne i w każdym się kąpałem, dzień piękny, ale MEGA upalny, wody poszło co nie miara…jutro kolejny dzionek kierunek Pogoria i Jaworzno koparki, a co wyjdzie to się zobaczy…
pozdro dla czytających 😉
nio i nastał kolejny dzionek, czas wstawać, słoneczko ładnie świeci, widoczek z namiotu spoko…
poranek mega, wychodzę z namiotu i od razu do jeziorka, wykapać się z rana…
jest OK, ruszamy kierunek Dąbrowa Górnicza, Pogoria…nie rozczulam się nad tym miejscem chodź jest piękne, a nie rozczulam się dlatego ponieważ bywałem już tu kilkakrotnie…
jadę sobie spokojnie, aż do momentu “debila” za kierownicą, gość, kierowca jeśli można tak go nazwać wyprzedza mnie na podwójnej linii ciągłej i na zakręcie, auto pojawia się z przeciwka i ścina mnie prawie… a szkoda gadać, KRETYN, ale jak to autobus szybkości wielkiej nie ma więc spokojnie go doganiam i rąbie reprymendę, oj się działo, pasażerowie onieśmieleni ;), fotki porobione gość wow aż mi lepiej ;), po tej reprymendzie uwierzcie mi, że nie wyprzedził mnie już tak jak poprzednio grzecznie czekał na linię przerywaną i wolne z przeciwka…
no ale szczęśliwie się to dla mnie skończyło…jadę sobie dalej na Szczakową i wpadam nad jeziorko kolejne już tej rajzy, zalew Sosina, też już tu bywałem nie raz, ale jadę z myślą postoju na śniadanko i kąpiel bo słoneczko daje czadu…w pewnej chwili podjeżdża gość na szosie, Roman jak dobrze pamiętam i zagaduje mnie, w sumie przegadaliśmy spory czas, na jego prośbę robimy wspólne foto, bardzo mi się to podobało – dzięki, jego szosa około 8 kg a mój rumak jakieś 45 km beze mnie 😉
po miłym spotkaniu, konsumpcji, kąpieli jadę do Bukowna na zakład gdzie pracuje mój teść i teściowa, heh nieźle mam zryty beret co :), nie no żartuję spokojnie, wpadam w progi firmy Fud-Men i podjeżdża teść, ochrona otwiera bramę jak by prezes przyjechał 🙂 kurde masakra 😉 i jedziemy przez teren firmy razem, a jest gdzie pojeździć bo firma bardzo duża, zatrudnia ponad 600 ludzi…
teść zaprasza mnie do swojego biura, gdzie trochę siedzimy, a za jakiś czas wpada teściowa buuuaaa, pozdro teściowa 🙂
czas lecieć dalej, kierunek Jaworzno Szczakowa, koparki i geosfera, miejsce piękne – polecam każdemu…
naprawdę miejsce super…
można tu ładnie spędzić czas, pospacerować itd.
dalej kierunek centrum…
i dalej kolejny już zbiornik wodny Dziećkowice, super tu jest, droga wokół może nie urywa głowy, ale warto poszukać swojego miejsca i można miło spędzić czas…ja się wykąpałem i wypiłem izotonika, a jak wygląda na fotce to sami oceńcie…
niestety pogoda się coś pierniczy, patrzę na swoją pogodynkę na telefonie i ewakuuje się jak najszybciej…
z jeziorka wypadam spokojnie, ale w Oświęcimiu, gdzie miałem nie zajeżdżać, dopada mnie ulewa…
no daje ostro, ale jest cieplutko więc jadę z myślą postoju w restauracji Europa, gdzie byłem z rajdem raciborskim tydzień temu, wpadam tam a obsługa mnie poznaje od razu i czuje się jak u siebie 😉
a to właśnie ona, obiadzik pychotka…
no ale jadę dalej, pogoda niby lepsza, ale szału nie ma i prognozy kiepskie, plan był aby dojechać do Łąki i tam rozbić namiot…przejeżdżam obok obozu Birkenau…
powoli szukam miejsca na namiot w okolicy wody…
sprawa nie jest tak prosta, stawów wokoło pełno, ale dostęp do wody bardzo ograniczony i w rezultacie nie znajduję miejsca na dziko…
tylko na prywatnej posesji, gdzie pytam o zgodę i ją dostaję od razu, nawet dostęp do kranu się znalazł…
mój przenośny prysznic znowu się przydał, niby nic a mnie cieszy jak jasny gwint, dla mnie umycie się przed snem jest niezwykle ważne…
spać w namiocie postanowiłem mimo deszczu i prognoz nie najlepszych dlatego ponieważ po wykonaniu kilku telefonów na kwatery zawsze słyszę że nie ma miejsca, albo wie pan jedna noc, kurw…. mówię sobie walę was i tyle, bo wkurza mnie to , głupia gadka gość kasuje 50 zeta i marudzi, że się mu to nie opłaca na jedną noc, wrrr mam dość takiego traktowania, ale już spokojnie, relacja powstała w namiocie przy super warunkach i to za freee, bez marudzenia że właścicielowi się to nie opłaca 😉
Jeszcze trzeba coś na ruszt wrzucić bo głodny się robię ;), niestety wszystko wokoło mokre więc o rozpaleniu ognia raczej mogę zapomnieć, a ,ma do tego typu spraw fajny grilek, no ale cóż, tak więc pieczemy kiełbaskę na kiju z selfika nad kuchenka gazową, a co mi tam…
jednak co głód nie może 😉 robi się ciemno i trzeba iść spać, prognozy nocne i poranne to niestety deszcz, ale może jakoś to przetrwam…
dobranoc wszystkim czytającym to 😉 i dzięki za to , fajnie by było za jakiś komentarz poniżej 🙂
a tak powstawała relacja z dnia dzisiejszego – DOBRANOC 🙂
Noc za mną, nie była zbyt spokojna, miejscówka fajna bo na prywatnej posesji, ale w lesie, ogrodzenie jest, ale w nocy co dzików się nachodziło to jestem w szoku, jak larmo robiły, płochliwe są, ale mimo to dreszcze były ;), sam w namiocie jest MOC :), ale powoli przełamuję ta barierę strachu, jeszcze kilka wypadów solo i będzie GIT ;). Dzionek w końcu nastaje, nocka deszczowa zapomniałem wcześniej dodać, namiot daje radę, pada mocno, ale nie przepuszcza, rano dalej pada wrrr, no cóż…
patrzę na prognozy mojej mega apki, która podpowiada mi że około 8:20 będzie po deszczu, heh i tak tez się stało, więc leżakuję spokojnie bo w końcu to spontan nie zaplanowany więc mam czas.
w końcu nie pada więc pakowanie czas zacząć, namiot mokry doszczętnie, no ale trudno w domu się wysuszy, w domu bo dziś wracam…
w między czasie jak się pakowałem to robactwo oblazło mój rower 😉
no i ruszam, kierunek Tychy, Paprocany wyszło tak ponieważ kolega Dioblo pisał do mnie, że właśnie tam się wybiera no to nie zastanawiając się długo jadę do nich, pogoda się poprawia, ale szału nie ma…
mały postój po drodze na izotonika buraczkowego 😉
i za chwile wpadam na Paprocany, Diobła z resztą jeszcze nie ma, mam czas dla siebie…
tak więc wyciągam kuchenkę i robię sobie kawkę…
i gotowa, co swoje to swoje 😉 no i prawie za freee 🙂
jeszcze fota w całej okazałości 🙂
a i jeszcze jedna na odchodne, bo Diablo z Pjotrem i Markiem się zbliżają…
no i są pierony…Dioboł Komandor na prowadzyniu….
za nim sterczący szkut i Pjoter najpoważniejszy 😉
mała pogawędka i jedziemy na druga stronę do baru bo zaczyna padać, a apka podpowiada, że za 1,5h będzie GIT 😉
i tak też było, odczekaliśmy ten czas i jedziemy w drogę powrotną do Rybnika, Dioboł prowadzi, Pjoter trzyma się go jak mamę za rączkę 🙂
a jo bidny za nimi 😉
pytam się diobła jak mo w planie jechać, a on na to że drogą, no więc prowadzi…
Marek ledwo co przeszedł…
droga w sam raz do mnie na ten rower z oponami 700×35 i sakwami, Dioboł dzięki ty waryjiocie jedyn 😉
maras jak jasny gwint, krzoki po ja…ja i do tego torowisko…
ale jakoś przeżywam to i jade za nimi ostro, w Gotyniu zatrzymujemy się na lodach, Pjotrowi dwa razy nie trzeba mówić o takich sprawach 😉
potem już prosto do Rybca, cisnymy główna drogą, wpadam jeszcze na myjnię wypłukać bolida, bo po trasie Diobła kiepsko wyglądał 😉
nio i jestem w domciu, od razu do lodówki i to już koniec 😉
Wyjazd, rajza bardzo udana, czułem się jak emeryt, nic mnie nie goniło, żaden dystans, żadne pieczątki, żaden plan dzienny, żadne kilometry, jechałem przed siebie w jakimś okręgu, kręcąc się w miarę blisko domu, zaliczyłem 7 zbiorników wodnych z czego w sześciu się kąpałem, super jak będę emerytem to tak będzie moje życie wyglądało 😉